TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

wtorek, 30 grudnia 2014

pierwszy koszmar

Ula - kochana dziewczyna. Była już w dwudziestym chyba ósmym tygodniu ciąży jak się spotkałyśmy na jednej sali szpitalnej. Muszę przyznać, że bardzo się zżyłyśmy w tym, dla nas obu, bardzo trudnym czasie. Byłyśmy w podobnych sytuacjach: obie miałyśmy już starsze dzieci, które teraz tęskniły za nami pozostawione z babciami i tatami w domu; obie martwiłyśmy się o nasze ciąże, przynosząc z pokoju badań raz lepsze raz gorsze wieści ale przede wszystkim wspierałyśmy się nawzajem, gadałyśmy godzinami... no super! Jestem wdzięczna Bogu za Ulę, którą postawił na mojej ciążowej drodze, żeby mi pomóc przejść przez pierwszy koszmar szpitala i żebym ja pomogła jej. Była taka prosta, normalna, kochana...
Pierwszy koszmar szpitala i ciąży w ogóle zaczął się po zabiegu założenia szwu. To chyba był piątek, tak mi się wydaje, albo sobota? Kolejny dzień po zabiegu? Nie pamiętam. W każdym razie pojawiła się dziwna i obfita wydzielina. Myślałam, że to nic takiego, ale gdy zgłosiłam ten fakt pielęgniarkom, one nie powiedziały: "to normalne", wręcz przeciwnie: zaczęły mnie nachodzić jedna po drugiej, badały ph wydzieliny, zaniepokoiły się. Cała się trzęsłam. Zadzwoniłam do lekarza, opowiedziałam mu wszystko a on bardzo się przestraszył czym jeszcze bardziej przyśpieszył bicie mojego serca. Wpadłam w taki stan, w tak wielkie nerwy, nie mogłam opanować drżenia całego ciała. Wszyscy myśleliśmy, że to sączą się wody...
Zrobiono mi usg,na którym nie stwierdzono ubytku wód. Lekarz uspokajał. Wciąż jednak nikt nie potrafił wytłumaczyć skąd ta dziwna, obfita wydzielina. Było mi bardzo ciężko. Mojemu mężowi również - bardzo się zestresował a miał ograniczone możliwości bycia przy mnie, bo opiekował się Karolką.
To była sobota, już pamiętam, bo pamiętam, że mój lekarz w niedziele przyjechał do szpitala specjalnie do mnie i jeszcze jednej pacjentki. Jeszcze wcześniej był u mnie Mateusz, któremu się też wypłakałam.. Bo wtedy po raz pierwszy dotknęłam możliwości najgorszego scenariusza... płacząc powiedziałam mu, że jakby się nie udało to ja już nie będę mieć więcej dzieci, to ponad moje siły.
I... muszę Wam to napisać, choć mi bardzo wstyd, ale chcę być z Wami szczera...nawiedzały mnie takie myśli: i po co się w to znowu wpakowałaś... :(  Jakbym stała w samym środku tego korka (patrz post: ty zrób krok ja ci pobłogosławię) i żałowała, że w ogóle pojechałam...

czwartek, 25 grudnia 2014

Życzę Nowego Życia

Cóż ja mogę napisać Wam dzisiaj... Mój Bóg dziś stał się niemowlakiem... Maja wierciła mi się na rękach w kościele, kiedy ksiądz z ambony opowiadał o tych wszystkich niesamowitościach. Potem zaczęła głośno gaworzyć, potem marudzić, zasnęła dopiero u taty na rękach. Była pięknym tłem do kazania, pewnie nie tylko dla mnie ale i ludzi stojących obok - widziałam to w ich uśmiechach.
A mój Bóg dziś spał taki maleńki, zmęczony narodzinami, piękny....
Karolka też cudnie uklękła przed szopką.. co za obrazek.

Niech ten Bóg - Maluszek ten kolejny już raz (w moim przypadku trzydziesty drugi) będzie dla Was Nowym Życiem ! Niech dzieje się NOWE, niech dzieje się ŻYCIE:)
Niech powstaje Nowe Życie!

środa, 17 grudnia 2014

krótkie spotkanie

Wybudzałam się pomalutku. Nic nie mówiłam, świat wirował. Bardzo miła pani położna chodziła wokół mnie, zaczęłyśmy rozmowę. Opowiadała o dylemacie swojej córki (albo syna? nie pamiętam) co do wyboru liceum, była taka zatroskana. Strasznie mi się to podobało, może dlatego, że pokazało mi krótki obrazek moich przyszłych matczynych trosk. Doradziłam co mogłam, a potem zapytała o mnie, czemu ten szew. Opowiedziałam krótko moją historię, choć nie cierpię opowiadać jej krótko. No bo jak to brzmi: "a ja poroniłam dwa razy, trzecie dziecko straciłam po przedwczesnym porodzie, potem znowu urodziłam bardzo wcześnie, ale córeczka przeżyła i teraz jestem w piątej ciąży."
Piszę o tym spotkaniu, bo niezwykłe jest to jak ktoś na chwilę potrafi stać się taki bliski. Żegnałyśmy się czule, i pewnie na zawsze... Wiedziałam, że za chwilę zapomnę, że niedługo jej nie rozpoznałabym na ulicy (już bym nie rozpoznała). Więc czy warto? Warto. Warto choć na chwilkę zbudować relację, okazać dobro.

wtorek, 16 grudnia 2014

do szpitala

23 stycznia miałam termin założenia szwu. Na ten czas wprowadziliśmy się do rodziców. Szczerze powiedziawszy nie mogłam się już doczekać, aż będę miała to za sobą. Chciałam już mieć to większe poczucie bezpieczeństwa, więc jak nadszedł ten dzień byłam mocno podekscytowana.
Wiedziałam, że idę na trzy dni minimum, ale miałam nadzieję, że nie na dłużej.
Bardzo odczułam to jak inaczej, dziwniej i trudniej idzie się do szpitala, mając dziecko nie tylko w brzuchu ale i w domu.
Karolka sprawiała takie wrażenie jakby spokojnie dawała sobie radę z moją nieobecnością - no, przynajmniej pierwsze dni. M mówił, że tylko rano, po przebudzeniu mówiła, że chce do mamy, lub wieczorem, przed spaniem. Resztę dnia była raczej zajęta. Mąż wziął sobie wolne na ten czas, zajmował się nią, a gdy przyjeżdżał do mnie organizował którąś babcie lub ciocię do opieki. To był bardzo zimowy czas. Chyba jedyny taki tamtej zimy. Przez szpitalne okno podziwiałam tą piękną biel. I tylko wtedy, może raz czy dwa, Karolka bawiła się na śniegu (resztę zimy albo przechorowała, albo zimy nie było).
Przyszedł dzień zabiegu. Już byłam przygotowana, wcześniej miałam trochę badań.
Mówili, że najwyższy czas na szew, że już widać że trzeba, bo szyjka przybiera charakterystyczny kształt, który wskazuje na tendencje do otwierania.
Nie wiem czy się denerwowałam, bardzo chciałam już mieć to za sobą i chyba w ogóle nie myślałam o tym czy coś może się nie powieść. Pan doktor pokrzepiająco poklepał mnie po ramieniu przed wejściem na sale operacyjną. Znowu usnęłam.  


czwartek, 11 grudnia 2014

"Dobrze widzi się tylko sercem..." czyli o Małej Księżniczce słów kilka

Karolka - moja pociecha. Uwielbiam to określenie. Moja pociecha była mi pociechą każdego dnia. Jej mały rozumek w jakiś cudowny sposób przetwarzał informacje, które do niej dochodziły. Zawsze mnie zastanawiało ile ona z tego wie, ale uwielbiałam jej gesty i słowa skierowane do Dzidziusia.
Na przykład zaglądała mi do pępka i mówiła: oooo! śpi!
Cudowne!! Nie ma jak widzieć baranka przez skrzynkę.
Innym razem wkładała do pępka rodzynki, żeby sobie Dzidziuś zjadł.
Taka była słodka moja Mała Księżniczka.
Problemy zaczęły się pojawiać dopiero później.. po moim pierwszym pobycie w szpitalu.

piątek, 5 grudnia 2014

co było inaczej, co tak samo

Co było inaczej?
Przede wszystkim nie leżałam cały czas, tylko polegiwałam. Moją świadomość skutecznie zajmowała Karolka i wszystko to co działo się na co dzień. Było mi z tym tak błogo...
Poza tym wizyty lekarskie miałam co cztery tygodnie, a nie co dwa jak zawsze wcześniej!!To było normalne podejście mojego lekarza, który choć znał moją historię nie przeżył jej ze mną, nie miał na sobie tamtego ciężaru i dzięki temu uczyłam się normalniejszego podejścia do samej siebie. I cierpliwości, i pokory.  To nie było łatwe. Czekałam na te wizyty jak na święta. Częstsze chodzenie do lekarza pewnie uspokajało bardziej. Oczywiście gdy tylko mnie coś niepokoiło od razu dzwoniłam do niego. Jak pisałam wcześniej miałam delikatne krwawienia chyba dwa razy, którymi kazał się nie martwić, obserwować. Uczyłam się nie panikować, oceniać sytuację racjonalnie - na miarę moich możliwości. Jednak były też i takie sytuacje, gdy nic niepokojącego się nie działo a niepokój się pojawiał. Ubzdurałam sobie coś i tak się męczyłam z tą myślą dopóki wreszcie nie nadeszła ta upragniona wizyta, po której nastawał spokój. Kiedyś pamiętam miałam właśnie taki dzień pełen dziwnych myśli. Leżałam sobie i przyszła do mnie Karolka. "Chcesz porozmawiać z Dzidziusiem?" - spytałam.
- Tak!
i Karolka zaczęła rozmowę:

- Cio się śtało? No cio się śtało? Halo!!! Cio się śtało??
(Aż się wystraszyłam)
A potem do mnie:
- Mówi, zie nić się nie śtało! :) :) :)
I tak Karolka zrobiła mi usg:)

Co było tak samo??
Ten ciężar.. że muszę być silna, że muszę walczyć.. że muszę być spokojna, muszę wytrzymać..
że muszę odrzucać złe myśli i nie pozwalać sobie na te zbyt dobre.
Te pytania.. czy panikować, czy nie panikować, czy coś mogę czy nie mogę, czy przesadzam, czy nie przesadzam...
Taki sam lub prawie taki sam ociężały stał się czas. Owszem byłam zajęta Karoliną, miałam zajętą świadomość a to jest nie do przecenienia, ale zaczęłam znowu odliczanie.. ile jeszcze? Który to tydzień? Ile bym dała, żeby był już.....

Pewnego zimowego dnia moja córcia powiedziała do mnie:
"Mamo, jestem z ciebie taka dumna!!" Pewnie był to zasłyszany przez nią zwrot, który powtórzyła automatycznie, ale oczy miałam mokre..
Chyba niczego bardziej nie potrzebowałam usłyszeć...

wtorek, 2 grudnia 2014

masz Dzidziusia?

Od samego początku mówiliśmy wszystko Karolce. Postanowiliśmy być zupełnie naturalni. Nie robiliśmy tajemnicy z tego, że jestem w ciąży, nie ściszaliśmy głosu ani nie egzaltowali zbytecznie (nie było wielkiego "wow" tylko zwyczajnie mówiliśmy o tym). Gdyby była starsza to z pewnością byłoby mi trudniej, nie mówiłabym jej o tym dopóki nie byłoby widać(?) Sama nie wiem. Pamiętam, że ona przyjmowała wtedy wszystko takim jakim jest i nie musiałabym jej też za wiele tłumaczyć, gdyby... gdyby coś poszło nie tak..

Wracamy do domu z podwórka i mówię do Karolki: idziemy już do domku, bo mama ma w brzuszku Dzidziusia i musi odpocząć. 
K: Masz?? Masz w brzuszku Dzidziusia? 
Ja: Mam. 
K: Masz? 
Ja: Mam. 
K: W brzuszku?? 
J:tak 
K: A mogę pogłaskać? :):):)

Przyjęłam taką strategię, że robię minimum tego co muszę na co dzień, i dużo odpoczywam, poleguję.  Na ile mi się to udawało? No cóż, starałam się, ale byłam przecież sama z dzieckiem w domu. Musiałam ugotować, coś sprzątnąć, podać jej jedzenie. Na dodatek Karolka zaczęła znowu się posikiwać. Odpieluchowaliśmy ją w wakacje i miała taki okres, że w ogóle nie było problemu, pięknie wołała, że chce siku. Jednak po jakimś czasie trudność jej sprawiało zawołanie na czas - była tak zajęta zabawą, że mówiła o sikaniu, gdy już była mokra. Musiałam ją przebierać kilka razy dziennie a przy tym wymyślałam przeróżne sposoby na to, by od nowa załapała (np. naklejanie naklejki za każde "złapane" siusiu ). Bardzo nie chciałam znowu ubierać jej pieluchy.

Jeszcze jedna mała-wielka zmiana. Z chwilą gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, musiałam przestać ją brać na ręce.  Wymyślałam różne sposoby na to, żeby sobie poradzić, ale generalnie musiałam po prostu wykazać się większą cierpliwością, gdy ona sama wspinała się do fotelika samochodowego, lub wychodziła po krześle na krzesełko do jedzenia. Jednak - najważniejsze - nie mogłam jej też spontanicznie wziąć na ręce gdy płakała, gdy się budziła nie w humorze, gdy po prostu chciałam ją przytulić w ramionach. Oczywiście robiłam to wszystko na siedząco, ale i tak brakowało mi tego. Jej na pewno też, ale zadziwiająco szybko się dostosowała. Czasem nam się wydaje, że coś tak trudno zmienić, tymczasem te bariery są w nas a nie w dzieciach. 



niedziela, 30 listopada 2014

pierwsze wzruszenia

Pamiętacie "Kamienny Krąg"? Cztery mamy i sześć córeczek (teraz już siedem:)) w składzie: Mama Ewa i Hania, Mama Justyna i Emilka, Mama Ada z Zuzią, Tosią i Lenką - trojakami, no i  ja z Karolką i teraz też Majusią. Każda z nas - mama wcześniaka, lub wcześniaków; poznałyśmy się przy wspólnym odciąganiu pokarmu dla naszych pociech w szpitalu (stąd "krąg", a "kamienny" - od zastojów w piersiach, z którymi walczyłyśmy (prawie) każda osobno i wszystkie razem). Kontakt utrzymujemy do tej pory:spotykamy się czasem a  praktycznie codziennie piszemy do siebie na czacie.  Chciałam się podzielić z Wami naszym wspólnym wzruszeniem, gdy dziewczyny dowiedziały się, że jestem w ciąży:

Ja: Karolka wczoraj się modli: "dziękujemy za Dzidziusia" . Pomieszało jej się z proszeniem.

AdaA może Madziu jej się nie pomieszało :)))

Ja: No właśnie Adrianko kochana to był wstęp.. bo ona miała rację. Rano zrobiłam test, jestem w ciąży... Wróciłam do łóżka i sufit spadł na mnie tymi wszystkimi obrazami, przerażeniem.
Potem Karolka się obudziła, M. ja do nas przyniósł, znalazła moją rękę, zasnęła... Wcisnęłam mu test to ręki.. objął dłonią moją twarz i uśmiechnął się, nie dowierzał a potem oboje tak zastygliśmy... Karolka się obudziła i dała mi buziaka w nos... z nią będzie nam łatwiej...........

AdaBoże CUDOWNA WIADOMOŚĆ!!!!! Aż się rozbeczałam ze szczęścia!!!! Madziu trzymam mocno mocno kciuki, i będę się teraz codziennie modlić o to, aby było wszystko dobrze. Boże nie mogę w to uwierzyć chyba już 10 razy czytałam tą wiadomość Twoją!!! Ech Madziu. A jak mój Wojtek się ucieszył :)))))))))

JustynaO Boziu, Madziu!!! - cudowna wiadomość !!! Kilka razy już czytam, czy dobrze rozumiem....Z całego serca gratuluję, i tak się cieszę! I ja się popłakałam! I tak samo jak Ada, będę się o Was modlić, mocno trzymać kciuki! Tak się cieszę, Madziu! Chyba zwariuję ze szczęścia!!

EwaA ja uśmiecham się do telefonu....ręce mi się trzęsą, Boże błogosław! Madziu, i ja będę się codziennie modlić, Hania będzie się modlić. Cudowna wiadomość!!!! Madziu serdecznie gratuluje i wierze, że będzie dobrze.
Madziunia, wiem,że sufit spadł, wierze,wierze,wierze....mocno ściskam Was!
Buuuu....tez mi się buczeć chce....

(...)
Ja: Dziękuję Wam kochane. Chciałabym umieć się tak spontanicznie ucieszyć jak Wy. Muszę powiedzieć, że było by mi raźniej jakbyście dołączyły do mnie:) Także do roboty i "która pierwsza" ta ma u mnie najlepsze śliwkowe powidło z czekoladą! Obudziłam się dzisiaj z uśmiechem. Nie mogę uwierzyć że nie jestem sama tylko sobą.. znowu ogarnia mnie to uczucie niesamowitości. Boję się dziewczynki, bardzo się boję. Ale też zadziwiająco dużo spokoju w nas.. albo to tylko "dobra mina".. Lekarz w przyszłym tyg, mam nadzieję, że mnie przyjmie. Szalone to wszystko, nie mogę uwierzyć..
Powiem Wam w skrytości serca.. że wczoraj tak sobie chwilkę byłam sama z moja Nowością w brzuchu i powiedziałam: Moje Maleńkie Życie... w tej chwili już Cię kocham i ta chwila jest nasza, niezależnie od tego co będzie dalej...
(...)
Wczoraj miałam pierwszy napad lęku, ataku pytań na które nie ma odpowiedzi, zaczynających się na " a co jeśli..." Boje się tego, że nie będę mogła być dla Karoliny, że będę musiała dokonywać jakiś wyborów między nią a dobrem Maleństwa.. przez chwile bardzo chciałam być w tym stanie świadomości sprzed dwóch dni, ale potem było mi bardzo wstyd... Bardzo się staram po prostu żyć chwilą i nie wybiegać w przód... 
Poza atakami jestem spokojna i czuję że zaczynam promieniować ŻYCIEM!

wtorek, 25 listopada 2014

Pierwszy Prowadzący

A więc jestem w ciąży... Ciąża piąta, poród trzeci - tak to brzmi w medycznym języku.
W moim sercu też wydźwięk tych słów zaczął się zadamawiać: jestem w ciąży, jestem w ciąży, jestem w ciąży... Co to będzie? Jak my sobie poradzimy z naszą Karolką i tym co nadejdzie nieuchronnie: leżenie, hospitalizacja, nie wiadomo jak długo i co jeszcze?? Wyobrażałam sobie to wszystko, co może się wydarzyć, i nie umiałam się w tym odnaleźć. Przecież wiele się zmieniło: mieszkamy względnie daleko od centrum miasta, od lekarzy, szpitali, poza tym jest Karolka, którą ja się opiekuję, gdy mąż jest w pracy - jak na razie nie było lepszych rozwiązań. Poza tym okazało się, że mam infekcję (GBS).. kurcze no! Byłam na siebie zła, że nie zrobiłam posiewu wcześniej, że się nie przeleczyłam, choć miałam logiczne wytłumaczenie - czekałam przecież na marzec. Ale jak szyjka znowu mi się zacznie otwierać?? Tyle pytań..
Jak nietrudno się domyślić u lekarza zjawiłam się prawie natychmiast. Byłam w szóstym tygodniu, jeszcze nie było widać bicia serca. Ustawiliśmy leki, ustaliliśmy plan działania. Poza tym Pan doktor swoim podejściem uspokoił mnie przy każdej wątpliwości:1) brałam lekarstwa gdy jeszcze nie wiedziałam, że jestem w ciąży - kazał mi się tym nie martwić, jak tylko nas coś zaniepokoi to będziemy robić badania; 2)mam gbs-a - powiedział, że teraz co druga kobieta ma i że przed porodem się tylko podaje antybiotyk. Ale mi się otwiera szyjka??? Ale będę miała szew!
Poza tym powiedział ze spokojem, że może się teraz pojawiać krwawienie, które o ile będzie niewielkie i zacznie przemieniać się w brudzenie, to nie należy się zbytnio przejmować i zawsze mogę dzwonić!
Rzeczywiście pojawiało się krwawienie i dzwoniłam do niego, ale zawsze było tak jak przewidywał: było krótkie i niegroźne. Zachowywałam spokój, aż byłam sama zdziwiona ( w poprzednich ciążach byłabym od razu w szpitalu). I to była ta druga strona medalu, ten dziwny spokój, który dawał mi lekarz ale też a raczej przede wszystkim spływał on na mnie prosto z Nieba. Mówiłam Mu: Panie Boże, skoro tak pięknie znowu poczęło się nasze dziecko, skoro ewidentnie nam w tym pomogłeś i miałeś swój pomysł na ten Cud, to proszę.. Ty w pierwszej kolejności prowadź moją ciążę, prowadź...

wtorek, 18 listopada 2014

pierwszy dzień dalszej części naszego życia

Potem razem gapiliśmy się w sufit. Nie było eksplozji radości, było zdumienie, zawieszenie i strach, że nie jestem jeszcze wystarczająco przygotowana, że brałam leki, że jeszcze tyle miałam w planach do zrobienia.
Jedliśmy śniadanie w milczeniu, pogrążeni w myślach. Karolka tańcowała między nami jakby nigdy nic. M w końcu przerwał ciszę:
- Niesamowite jak wszystko się nagle zmieniło - ale inny dzień.
- Tak..

Była sobota. Pojechaliśmy do miasta, bo chciałam od razu zrobić posiew. To było badanie,które odłożyłam na potem a teraz tak bardzo bałam się infekcji.
Potem pojechaliśmy do teściów. Siedziałam pogrążona w myślach, a teść pytał czemu się nie cieszę.
Czy się cieszyłam?? Sama nie wiem jak określić to uczucie. Znowu ogarnęła mnie niesamowitość tego co się wydarzyło. Musiałam CUDEM mieć owulację po miesiącu. Tyle myśli kotłowało mi się w głowie.
Wzięłam do ręki jakąś gazetę codzienną, leżała na stole. Pierwszy nagłówek jaki przeczytałam:
>>Przeżyta tragedia nie chroni cię przed następnymi.<< (tak mniej więcej to brzmiało). Oblał mnie zimny pot.
I wiecie, wtedy pierwszy raz udało mi się urwać złe myśli, bo odłożyłam pędem tą gazetę i pomyślałam:  a ja napiszę kiedyś artykuł o tym, że przeżyty cud nie wyklucza kolejnego! Narodziła się nadzieja.

niedziela, 16 listopada 2014

spadający sufit

To było nad ranem,wszyscy spali. Serce dudniło we mnie jak ogromny bęben. Pierwsza myśl? Przecież ja zażywałam ibuprom i aspiryne... Gdzieżbym pomyślała. 
Wróciłam do łóżka. Sufit spadł na mnie tamtymi obrazami... przerażeniem... strachem... Boże i co teraz??? Co teraz z nami będzie??
Gniotłam w ręce ten test i nie mogłam uwierzyć. Nie wiem jak długo tak leżałam sama ze swoimi myślami, ale w końcu Karolka dała znać ze swojego pokoju, że już nie śpi. M wstał i przyniósł ją do nas. Wtuliła się we mnie. Z nią nam będzie łatwiej - pomyślałam. A potem wsunęłam test w rękę mojego męża....

ps. A skoro wiecie już że end będzie happy napiszę jeszcze, że wzruszam się dziś wspominając tamtą chwilę sprzed roku i patrząc na jej pucatą buźkę przyssaną do mojej piersi, jej rączki zaciśnięte razem jakby modliły się o mleko. Cudowne jest jej istnienie.

środa, 12 listopada 2014

modlitwa Karolinki

Chcieliśmy bardzo pojechać w góry z Karolinką, ale wciąż coś stawało nam na drodze: jej choroba, beznadziejna pogoda i tak dalej. Poza tym byłam chora - przewlekle, wciąż miałam katar i problemy z zatokami. W górach byłam ze szwagierką, udało nam się wyrwać, dzieci zostawić chłopakom - cudny jesienny dzień, mogłam się trochę "naładować" górami. A potem byłam chora: aspiryna i ibuprom zatoki...

Pewnego wieczoru na koniec naszej wieczornej modlitwy Karolka powiedziała: i dziękujemy za dzidziusia.. Wymieniliśmy spojrzenia z M. i uśmiechnęliśmy się do siebie. Pomyliło jej się z proszeniem:) Jednak dla mnie był to impuls do tego, żeby rano zrobić test, choć oczywiście traktowałam to z przymrużeniem oka - to byłby jakiś cud, żebym po miesiącu miała znowu owulacje - niemożliwe.
Tymczasem Karolka miała rację...


niedziela, 9 listopada 2014

przyszła "półrocznica"

  I jeszcze jedno: żeby móc zastanawiać się nad kolejnym dzieckiem, gdy jest się rodzicem po przejściach, trzeba być w miarę wypoczętym. Ja czułam, że już nabrałam sił na nowo, że odpoczęłam już trochę od tego tematu, lekarzy, lekarstw i wszystkiego, co z tym związane.
3 października dostałam okres. Wielkie wydarzenie, biorąc pod uwagę fakt,o którym już pisałam - że mam okres co mniej więcej pół roku. Super - pomyślałam, no to mam teraz parę miesięcy na to, żeby sobie wszytko "poukładać", trochę się przygotować i akurat mniej więcej w marcu może by się udało. Zamierzałam poczekać do tego kolejnego okresu, a więc ewentualnej owulacji, bez żadnej interwencji, tzn bez wspomagania owulacji lekami, na pełnym luzie. Lekarz dał nam czas do końca roku, a ja do tej kolejnej owulacji. To byłby dobry czas - tak myślałam. Akurat wyprawiłabym Karolkę do przedszkola w połowie ciąży, może udałoby nam się to jakoś ogarnąć.
W naszych wieczornych rodzinnych modlitwach zaczęliśmy też nieśmiało prosić o dzidziusia...

wtorek, 4 listopada 2014

ty zrób krok, ja ci pobłogosławie

Zeszła środa, tj. 29 październik.
Wstaję o 5:30, Maja razem ze mną a miałam nadzieję, że pośpi jeszcze pół godziny, żebym mogła wszystko idealnie poukładać przed wyjazdem. Maja - moje drugie.. e przepraszam, moje piąte dziecko (a może nawet siódme, biorąc pod uwagę, że dwa pierwsze poronienia były jakoś tam związane z podejrzeniem ciąż bliźniaczych) -jak się pewnie domyślacie Happy End mojego "ciągu dalszego" -  miała kontrolę pediatryczną w klinice.*
Wszystkie okoliczności kusiły mnie, żebym została: mgła, zimno, katar Mai i mój strach, że będzie płakać w samochodzie (nielubi jeździć), makabryczna godzina i makabryczne korki w mieście i jeszcze mój mąż, który poddał mi taki pomysł, czym mnie mocno "zbił z tropu". I prawie się poddałam... ale nie, spróbuje, pojadę ( to w ramach ćwiczenia swojej odwagi). Krótkie wezwanie kogo trzeba : Pod Twoją obronę...
I pojechałyśmy.
Jakimś cudem Maja zasnęła, pokwękała tylko trochę. Korki straszne już przy wjeździe do miasta. Maja się obudziła w samym ich środku, no może już trochę za połową. O rany.. Myślałam: po co ja się upierałam, jak ja się wygrzebie z tych korków, co zrobię jak Maja zacznie płakać (płakać?? wyć!!!).
Jakimś cudem Maja nie płakała.. Pokwękała tylko trochę aż wreszcie wyjechałyśmy poza najgorszy korek. Potem - jakimś cudem - parę sprzyjających zielonych świateł i od razu wchodzimy do gabinetu:)Byłam w szoku.

I chyba o to chodzi, żeby zrobić ten krok do przodu. Pan Bóg tylko na to czeka - resztę "zadziała" jeśli będzie chciał. Tytuł tego posta to ostatnio moje motto. Wszystkie przedsięwzięcia, które odkładam w czasie z lenistwa lub lęku chcę po kolei porozpoczynać tymi "pierwszymi krokami" a potem pozwolić się prowadzić. I tak właśnie było z naszą decyzją o kolejnej próbie zajścia w kolejną ciążę. Dlatego nie było tak boleśnie, przerażająco i smutno. Było zwyczajnie.

*Happy End "ujawniam", bo i tak nie dałoby się go ukryć przed Wami. I jeszcze zagadka: po czym poznać, że na zdjęciu, które umieściłam przy poście "dwa latka" jest z nami Maja :)

sobota, 1 listopada 2014

poniedziałek, 27 października 2014

wizyta i decyzja

  Poszłam do tego lekarza na pełnym luzie. To nie było równoznaczne z podjęciem decyzji o kolejnej ciąży. Bardzo daleko nam było do tego. Gdzieś tam pojawiał się ten temat czasami, zawsze z mnóstwem znaków zapytania, bez konkretów. To był mój maleńki kroczek, ku...? Nie ku kolejnemu dziecku, ale ku decyzji. Ten maleńki kroczek jednak okazał się milowym.
Nowy lekarz spełnił wszystkie moje oczekiwania - to było niezwykłe.
Po pierwsze: nie przeraził go temat kolejnej ciąży, po opowiedzeniu mu mojej historii - był specjalistą od patologii. Nie oceniał, nie straszył. Mówił jakby to było "normalne" i zupełnie możliwe.
Po drugie: dokładnie określił to, jak ewentualna ciąża by miała wyglądać, wszystko co trzeba będzie robić. Nazwał to "agresywne prowadzenie ciąży": zastrzyki na rozrzedzenie krwi, progesteron na podtrzymanie (duża dawka) - dopochwowo, założenie szwu w szesnastym tygodniu i podanie sterydów w dwudziestym którymś - na rozrost płucek dziecka, w razie przedwczesnego porodu. Hospitalizacja : do założenia szwu - 3 dni, potem ewentualnie około tygodnia na obserwację w  czasie, kiedy otwiera mi się szyjka, czyli około 21/22 tyg.
Po trzecie: szew, który zakładają w klinice jest szerszy, nie jest to żyłka - jak nitka, ale taka tasiemka, którą przewleka się ścianki szyjki macicy - z pewnością lepiej trzyma. Dlatego uznał, że nie będzie potrzeby ciągłego leżenia, choć to oczywiście będziemy ustalać na bieżąco.
Po czwarte: nie kazał mi regulować cyklu hormonami (miałam wtedy okres co około pół roku), powiedział, żeby dać sobie czas do końca roku (był może sierpień?) i na spokojnie próbować. Bardzo mi się podobało takie podejście. Co prawda nie wierzyłam, że do końca roku i bez wywoływania owulacji nam się uda, niby jak? Więc wrzuciłam na luz.
Wyszłam z gabinetu z nowym, innym nastawieniem.
Przedstawiłam temat mężowi i razem zdecydowaliśmy, że spróbujemy. Co było na plus? Lepszy szew, lekarz przy klinice, który nastawienie miał bardzo pozytywne i bezstresowe - zarażał mnie tym, i ten czas, który mamy sobie dać (a więc jak dla mnie - odłożenie w czasie).
Lekarz polecił mi też zrobienie paru badań, więc zabrałam się za to powoli - to były te kolejne mini kroczki, ale nie myślałam o tym za wiele.

czwartek, 23 października 2014

bardzo ociężała myśl

Bardzo! Nie znosiłam zmieniać lekarza. Nie cierpiałam opowiadać o tym wszystkim od początku. To miałby być mój 9 lekarz licząc od pierwszej wizyty u ginekologa.Niejednego wspominam bardzo źle.
Dlatego tak się wahałam czy iść z moim bagażem w nowe miejsce, zwłaszcza, że z tym (wtedy aktualnym) lekarzem przeżyłam tak wiele, on mnie już dobrze znał, potraktował nie raz jak córkę. Dlaczego więc to zrobiłam?
Po pierwsze, żeby ruszyć z miejsca na nowo, potrzebowałam czegoś nowego. Naprawdę nie mogłam sobie wyobrazić, że znowu wracam do tamtego szpitala, do tamtego personelu, tamtych sal -tylko dlatego, że wspomnienia są zbyt ostre, nie potrafiłabym. Po drugie dlatego, że chciałam być blisko kliniki (w domyśle: oddziału neonatologicznego). Po trzecie - żeby usłyszeć nową opinię. I właściwie od tego zaczęłam moje psychiczne nastawianie się: że pójdę tam (do lekarza, którego poleciła nam pani oddziałowa - tylko tyle wiedziałam o nim) na totalnym luzie, przedstawię problem i zobaczę co lekarz powie. Że dopiero wtedy podejmę decyzję, czy w ogóle jeszcze próbować zachodzić w ciążę.
I tak zrobiłam.

sobota, 18 października 2014

dwa latka

Wspaniałe urodziny. Wreszcie mamy możliwość zaprosić wszystkich, wreszcie dzieciaki mogą pobiegać po trawie. Pierwsze urodziny Karolinki świętowaliśmy, korzystając z gościnności szwagrów, mają chatkę i taras i zieleń dookoła - dzieci bawiły się cudownie, a największą frajdą okazała się zabawa z chustą Klanza (taka wielka tęczowa chusta, którą dorośli trzymają z każdej strony a dzieciaki po niej biegają, lub chowają się pod spodem itp.). I tym razem miało być pięknie, zielono i radośnie, i było. I zabawy z chustą też miały być - nie było - wielka burza pokrzyżowała plany. Najważniejsze, że zdążyliśmy chwilę pogrillować, potem torcik zjedliśmy już w domu.
A Karolka? Bardzo wymowna była jej "ucieczka do domu" w tym największym grillowym chaosie. Jej twarz mówiła wszystko: "dla mnie to za dużo" i po prostu chciała się wymknąć.

W świętowanie urodzin wpisaliśmy jako tradycję odwiedziny oddziału wcześniaków, byliśmy zatem i tym - drugim już - razem w Klinice. I też było wspaniale. Mimo remontu i ciasnoty personel przyjął nas bardzo serdecznie, a Karolka na rękach pani oddziałowej o dziwo czuła się bardzo dobrze. Nie pamiętam już jak zaczął się temat starań o kolejne dziecko, pewnie najpierw przez żarty.. tak, tak.. panie pielęgniarki zaczęły coś mówić, że próżnujemy, na co ja odpowiedziałam, że u nas to nie takie łatwe. Panie przejęły się tematem, zaczęły doradzać i podpowiadać różne rozwiązania, ofiarowywać pomoc, kochane... I pamiętam, że padły wtedy nazwiska paru lekarzy, ja zapamiętałam jedno, które poleciła nam pani oddziałowa. Była bardzo pewna swojej dobrej porady.
I tak w mojej głowie zaświtała myśl o tym, żeby może zapytać jeszcze raz innego lekarza o zdanie. Bardzo ociężała myśl.

Karolinka miała dwa latka. Dużo mniej myślałam już wtedy o tym w jak straszliwych warunkach przyszła na świat (pamiętam, że w dniu jej pierwszych urodzin nie mogłam poradzić sobie z obrazami traumatycznych wspomnień). Patrząc na nią czułam dumę, wdzięczność, podziw. Nie mogłam się nadziwić.. To mi nie przechodzi do tej pory.


Ps. .. a tak długo kazałam czekać na drugiego posta, bo byliśmy w górach tydzień. Wreszcie nam się udało. Tatry piękne, jesienne, zadumane.. Spowolnione takie, przez małe nóżki Karolinki. I przez rączki też - ciągle chciały wrzucać kamyczki do potoków. Wszystko wolniej, cierpliwiej, mniej na butach. Staliśmy się takim obrazkiem o jakim marzyłam. Tzn jako młoda i szalona, chodząc po górach z plecakiem większym od siebie, mijając rodziny z dziećmi, myślałam sobie, że nie mam większego marzenia niż kiedyś tak wyglądać. Teraz mijaliśmy takich młodych i szalonych z plecakami, pędzących w porównaniu do naszego tempa. Co myślałam?
Że też kiedyś taka byłam:) Pachniały mi góry moją cudowną młodością i beztroską. Że uwielbiam w górach ich "taką samość". Że się nie zmieniają (no prawie, topograficznie nie, ale to co halny z tamtego roku nawyczyniał w dolinach - serce pęka). Że jak tu przyjdę z laseczką w ręce nadal będą takie same.  I też wtedy mi pewnie zapachnie młodością...



środa, 8 października 2014

"choć to z pewnością nie koniec" - POCZĄTEK

Witajcie.
Pojawiam się ponownie, po latach - można by  rzec. W końcu historię, którą Wam opisałam skończyłam publikować w kwietniu 2013. Karolka miała wtedy niespełna dwa latka, a bloga kończyłam pytaniem "co dalej będzie??" i mgłą, która mnie otaczała, którą czułam, bo nie potrafiłam na nie znaleźć odpowiedzi. Co dalej ze mną, z nami? Jakie decyzje podjąć co do powiększania naszej rodziny...? Wielki lęk i niepewność na samą myśl o kolejnej ciąży. Wielkie pragnienie i nadzieja przy samym spojrzeniu w kierunku Karolinki... może by się udało.. tak bardzo bym chciała, by ona miała rodzeństwo. Dziś październik 2014, siadam przed komputerem, przede mną pusty arkusz posta, i to wszystko co chciałabym Wam napisać  w głowie - mój ciąg dalszy.

"Ciężko mi napisać w tym jednym zdaniu o czym ma być ten blog. Gdybym miała podać Wam słowa klucze, to pewnie będzie to w skrócie moja historia, bo moje macierzyństwo to: zagrożona ciążaporonienie, strata dziecka,wcześniak, cierpienie, nadzieja. Nie wiem czemu ma służyć to moje zwierzenie.. Chcę to wszystko co przeżyłam jakoś ogarnąć. Czuje, że dziedzictwo przeżyć, które w sobie noszę może powinnam wyjąc z szuflady. Chcę dać Wam nadzieję, bo moja historia ma happy end, choć to z pewnością nie koniec. Ale od początku.."

- to były słowa wstępu do mojej historii z happy endem.Myślałam, że napisałam już wszystko. 
A przecież zostało mi jeszcze..." CHOĆ TO Z PEWNOŚCIĄ NIE KONIEC"..
Rzeczywiście mam o czym Wam opowiadać, a robię to, bo wiem, że nie łatwo jest być mamą po przejściach. Wszystkie decyzje, które przychodzi nam podejmować, są jakby trudniejsze, wymęczone lękiem. Może Wam pomoże ta opowieść, przykład naszej drogi, naszego dalszego ciągu po wszystkich tragediach i po wielkim Cudzie.

ps. I jeszcze jedna ważna informacja. Moją historię (a więc treść bloga którego pisałam wcześniej) można przeczytać w książce "Pod sercem mamy", która ukaże się już wkrótce. Będę przesyłać linki:) Zapraszam.