tag:blogger.com,1999:blog-10553343102739029262024-02-07T18:10:58.533-08:00MALIŃSCY o miłości do dzieci, byciu mamą z bliznami na sercu, cierpieniu i nadziei.. magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.comBlogger87125tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-69929522308619479282016-02-25T23:26:00.002-08:002016-02-25T23:27:57.417-08:00uratować życieDopóki jest choć iskierka nadziei trzeba walczyć do końca! Rodzice tego małego chłopca właśnie to robią. Porywają się na czyny zupełnie kosmiczne: uzbierać tak wielką sumę pieniędzy, pojechać w tak daleką podróż przy trudnym do przewidzenia powodzeniu operacji. Ale jest nadzieja!! Ich wielką siłą jest to, że się nie poddają i ...zastanówmy się sami.. tak samo walczylibyśmy o nasze dzieci, o każdy dzień ich życia. Pokażmy, że w takich sytuacjach nie liczą się pieniądze, nie mogą się liczyć!<br />
W imieniu rodziców Emilka bardzo proszę o wsparcie akcji zbiórki pieniędzy na jego wyjazd i leczenie w Stanach.<br />
<br />
<a href="http://www.siepomaga.pl/emil">http://www.siepomaga.pl/emil</a><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh7NV05PNwmAkrg2ZF3Ve7YYq-q71h7Kgx4vu9ui6wSTYGPYbSNEURJOFPvV_n4PAuumY87CBy-oNLU8RBOldR_5j0ebgdAbgINvgeMKH2lTiUjR7mMAjiysP6L1UCL9PBQ10NG5FTsiBHy/s1600/Emil.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh7NV05PNwmAkrg2ZF3Ve7YYq-q71h7Kgx4vu9ui6wSTYGPYbSNEURJOFPvV_n4PAuumY87CBy-oNLU8RBOldR_5j0ebgdAbgINvgeMKH2lTiUjR7mMAjiysP6L1UCL9PBQ10NG5FTsiBHy/s320/Emil.jpg" width="320" /></a></div>
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-16754080349788467782016-02-21T04:54:00.002-08:002016-02-26T00:10:57.190-08:00relacja czy atrakcjaWitam. Dawno mnie tu nie było. Może już wkrótce znowu aktywniej będę blogować.. zobaczymy.<br />
Dziś dla Was moja refleksja po wycieczce do Wrocławia - w zeszły weekend byliśmy tam odwiedzić moją siostrę i jej rodzinę. Widzieliśmy przez te dwa dni najważniejsze "must-see", przynajmniej jak na pierwszy raz: Panoramę Racławicką (Karola była zachwycona!), centrum i krasnale (których szukanie mimo zimna było świetną zabawą), Afrykarium i zoo(tutaj obie oszalały.. jakbyście widzieli małą Majkę przyklejona do szyby, za którą pływało tyle kolorowych różności- piszczała z zachwytu). Do tego spacer nad Odrą, place zabaw i jazda tramwajem!!! (to nawet dla mnie była nie lada atrakcja, nie mogłam sobie przypomnieć kiedy ostatnio jechałam tramwajem, a przede wszystkim poczułam się tak jak wtedy, jak jeździłam do szkoły, na uczelnie.. fajnie-sentymentalnie). W niedziele wieczorem pożegnaliśmy rodzinę i zapakowaliśmy dzieciaki do auta "na spanie". Karolka przepełniona tymi wszystkimi atrakcjami postanawia, że musi napisać list do cioci i wujka. Ja podchwytuje temat i zachwycam się pomysłem i od razu (niepotrzebnie) sugeruję, że może narysować dla nich krokodyla, którego ostatnio uczyła się rysować na warsztatach a przecież widziała go dzisiaj w zoo, albo może krasnalka jakiegoś, coś związanego z Wrocławiem? Na co ona:<br />
-nie, namaluje księżniczkę Elze :)) (nie próbuj protestować, z Krainą Lodu nie wygrasz ;))<br />
ale po chwili, już w samochodzie zmienia zdanie:<br />
- namaluję chłopaka dla wujka, bo on przecież jest chłopakiem to się ucieszy.<br />
A obrazek dla wujka podpiszę Karol a dla cioci Karolina. Lubię wujka, mówił do mnie "ciocia Karolinka":)<br />
<br />
Jedziemy, a ja myślę sobie: kurcze.. człowiek tak się stara, wymyśla te wszystkie atrakcje, żeby czas zapełnić jak najciaśniej, a ona w ogóle się tym nie zachwyca, przynajmniej nie w pierwszej kolejności.<br />
I to jest cudowne.. bo dla dzieci ważniejsza jest <b>relacja</b> niż atrakcja - takie małe, proste odkrycie. Rodzicu, pamiętaj. magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-48804853476695324392016-01-03T12:46:00.002-08:002016-01-03T12:46:17.888-08:00świąteczne życzenia Wcale nie zamierzam ich teraz tu zapisywać i przepraszać za opóźnienie; nie, nie o to mi chodzi. Pewnie mogłam to zrobić, tzn mogłam się wysilić troszkę i je dla Was tu zapisać we właściwym czasie, przed Wigilią.. Tak to już chyba jest przed świętami i w święta, że dużo dalej mi do komputera i właściwie jestem z tego dumna. Zatem wybaczcie, że nie przepraszam:) Ale nie o tym. Ja o życzeniach dzisiaj chciałam. Jak to jest u Was? Gdy przychodzi ten czas. Jest pośpiech? Może nie możecie się doczekać jak już będzie po życzeniach? Myślicie już tylko o barszczu, bo głód? Może czujecie się zażenowani, może wypowiadacie banały, te same co roku, o zdrowiu, błogosławieństwie, miłości, pieniądzach? Jak to jest? A może wręcz przeciwnie.. czekacie na tą chwilę, bo na ten moment zamiera czas. Bo potraficie patrzeć w oczy swoim bliskim i jest to jedyny, albo jeden z niewielu takich momentów w roku, kiedy wypowiadasz do kogoś słowa prosto z serca, kiedy jest wzruszenie, kiedy masz ściśnięte gardło?<br />
Co mówisz? Czy układasz jeden refren dla wszystkich, uniwersalny, czy dla każdego coś innego?<br />
Może wpadacie w szał wysyłania smsów (to coś czego sama nie cierpię robić, ale do kilku, czy kilkunastu najbliższych mi wysyłam, żeby nie czuli się pominięci) a może kopiujecie życzenia od kogoś, może jakieś rymy częstochowskie i .. "wyślij do wszystkich"? <br />
Po co w ogóle te życzenia?<br />
<br />
Ja pewnie mogę sobie przypisać po troszkę z prawie każdej, powyżej opisanej postawy. Myślę o barszczu, czasem przystaję na pomysł przyśpieszenia życzeń, bo tak nas dużo i jesteśmy na dwóch wigiliach jak co roku ( poza świętami 2013, kiedy byłam w ciąży z Majką, wtedy byliśmy w jednym miejscu). Ale kiedy już podchodzisz do kogoś twarzą w twarz..<br />
I tu mam parę opcji. Zazwyczaj dużo dziękuje, wtedy słowa płyną z serca, potem życzenia dobierane dla każdego.. Dla każdego coś osobistego. Ale mam także uniwersalny refren na każdy rok a moje życzenia to ja. Moje życzenia to właściwie jest brzmienie największego pragnienia mojego serca. Wypowiadam to, czego życzyłabym sobie samej.<br />
Dziś ten post o życzeniach, bo gapiąc się w krajobraz za samochodowym oknem zastanawiałam się, a zajęło mi to chwilkę, co to były za życzenia w tym roku, co ja to życzyłam sobie i innym? Kurczę, jak szybko się zapomina.. Najwyższy czas zacząć <b>coś</b> <b>robić</b>, żeby się spełniły.. magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-31435839143624319162015-12-20T09:58:00.000-08:002015-12-20T09:58:09.706-08:00prośba o cierpliwoscKochani, jak już pisałam krucho u mnie z veną. Czas przedświąteczny, dwójka w domu (Karolka nie chodzi na razie do przedszkola z obawy przed infekcjami) i.. niespodzianka jaką szykuję, a mianowicie blog w nowej odsłonie. Proszę o cierpliwość i wytrwałość:)magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-7125562638756055332015-12-10T13:23:00.000-08:002015-12-11T07:48:31.110-08:00misterium cierpieniaCzuję jak żebra wbijają mi się w już dosyć mocno skurczony żołądek. Zresztą wszystko mam już chyba skurczone, każdy wewnętrzny narząd, mózg mi się kurczy i wyciska łzy.<br />
Myję garnek nerwowo, coś we mnie zastanawia się, czy zrobiłam już Mai kolacje.<br />
Znowu ścisk wszystkiego we mnie.<br />
Moje dziecko maleńkie jest w szpitalu, samo, beze mnie... nie mogę z nim tam być, bo to intensywna terapia. Jestem w całkowitej rozsypce. Próbuję się trzymać jakoś, odpowiadać na pytania Karolki i w miarę normalnie z nią rozmawiać, ale każdą komórką ciała chce być przy Mai, każdą sekundę wypełniam myśleniem o niej, każda sekunda mnie boli... nie radzę sobie z domem bez niej, z tym, że nie mogę być z nią, z poczuciem winy, z przeszłością, która mi się przypomina tym terrorem serca.<br />
<br />
Majka zachorowała na zapalenie płuc. Zaczęło się od złapania wirusa po siostrze (Karolka miała zapalenie krtani), od gęstej wydzieliny zalegającej w drogach oddechowych, którą trudno jej było wykaszleć i w końcu od przyśpieszonego oddechu, który sprawił, że pojawiliśmy się w sobotni wieczór w opiece całodobowej, ale odesłali nas do domu, bo Majka na nurofenie zachowywała się dosyć normalnie, a osłuchowo nie było zmian. Mimo podjętego leczenia, głównie wziewnego, jej oddech się nie zmieniał. Po południu w niedziele znowu wróciliśmy, żeby ją osłuchano. Tym razem słychać było szmer po prawej stronie, zaczął się proces przyjmowania do szpitala z postawioną diagnozą zapalenia płuc. Byłam przerażona. Ale to był dopiero początek. Parę godzin próbowaliśmy zatrzymać duszność ale było ciągle gorzej. W nocy jechaliśmy karetką do Prokocimia (dzięki Bogu spała całą drogę...) i tam została na intensywnej terapii, a za nami zamknięto drzwi. Mogliśmy ją tylko odwiedzać dwa razy w ciągu dnia. Spędziła tam dwie doby zanim przeniesiono nas na normalny oddział, gdzie jeszcze sześć dni zmienialiśmy się w byciu przy niej.<br />
Wróciliśmy do domu przedwczoraj.<br />
Napięcie schodzi ze mnie powoli.<br />
Nie opowiadam szczegółowo tego co przeżyliśmy, bo nie chcę rozwijać Waszej wyobraźni, po co.<br />
<br />
Dziś chylę czoła przed wszystkimi dziećmi, które trafiają do szpitala, przed wszystkimi rodzicami, którzy tam z nimi są, czasem tygodniami, miesiącami... Słyszę w uszach słowa jednego taty: dzieci nie powinny chorować... Każdy z nas ma w sobie to zdanie i bunt gdy patrzy na cierpienie dzieci. Boże co chcesz powiedzieć? Nie wiem tego jeszcze, muszę się zastanowić nad tym, nad Twoją przemową..<br />
<br />
ps. i jeszcze taka mała porada dla ratowników medycznych: nie zadawajcie matce jadącej z dzieckiem na sygnale pytania "jechała już kiedyś pani karetką?"magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-31327515999046440052015-12-01T11:38:00.001-08:002015-12-01T11:38:25.885-08:00odchodząc od zmysłówWybaczcie, że Was zaniedbuje. Wyjaśniam.. na razie pokrótce:<br />
Maja. Zapalenie płuc. Intensywna terapia.<br />
Dziś pierwsze ciut lepiej.<br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-45923725106646229932015-11-18T06:45:00.001-08:002015-11-18T06:45:29.542-08:00MajaI mamy taką kochaną Majkę. Nie muszę chyba pisać Wam, że trud z jakim przyszło nam się zmagać przyniósł owoc stokrotny! A tą stokrotką jest ONA - nasza druga córeczka chociaż trzeciorodna.<br />
Nie muszę chyba pisać, że nie wahałabym się przeżyć tych samych trudów raz jeszcze, żeby dać jej życie. Nie muszę chyba nic już więcej pisać, bo same możecie zgarnąć to, co jest dla Was najcenniejsze, z kart tej naszej historii. Napiszę więc o niej.<br />
Wiecie już, że jest wrażliwcem od niemowlaka, wiecie też, bo chyba pisałam o tym, że rozwija się wolniej, bo np jeszcze nie chodzi i jak na razie mówią nam, że ma taką naturę leniucha. <br />
Ale nie wiecie jak wiele ma uroku w tej swojej wrażliwości i spowolnieniu, a to dlatego, że jest pogodna i empatyczna. Majka potrafi przyjść do mnie, potrafi przytulać swoją twarz do mojej, klepać Karolkę po plecach jak płacze.. Majkę łatwo doprowadzić do łez (obecnie wystarczy, że zniknę za rogiem - taki etap) ale i do śmiechu. Wystarczy położyć się na podłodze, zniżyć się do jej poziomu, a ona płacz zamienia w radość i zaczyna jedną ze swoich ulubionych zabaw, wspinanki po mamie lub tacie lub siostrze (choć to niezbyt wysoka "góra" do wspinania). Jej uśmiech jest w naszym domu jak sok malinowy na przeziębienie. Tak dobrze nam robi. Uleczył już niejedną wzburzoną sytuację rodzinną.<br />
Majka jest łakomczuchem. Jedzenie znika w jej buzi sprawnie i szybko. To dla mnie kompletnie inna bajka, niż Karolka- niejadek i wszystkie nasze jedzeniowe perypetie. Każdą zupę zjada sprawnie, łyżeczka za łyżeczką. Drugie danie, które sama je rękami wygląda tak, że mięso, ziemniaki itp wpycha sobie rączkami do buzi, a surowe warzywa (marchewka tarta, pomidory, ogórki itp) pięknie wybiera i wyrzuca poza swój stoliczek.<br />
Jest młodszą siostrą pełną parą, wpatrzona w Karolkę jak w obrazek. Chciałabym móc oddać w słowach ten cudowny urok ich zabawy. Bardzo często śmieją się na cały dom. Są kotkami, niedźwiedziami (to właściwie to samo tylko więcej wrzasków i ryków jest przy tej drugiej opcji) a najbardziej lubią bawić się w ..hmmm nie wiem jak to nazwać.. może "taczki" :) tzn Karolka ciągnie Maję za ręce lub nogi po podłodze - to już jest sama radość. Oczywiście Majka świetnie tez sprawdza się w roli młodszej siostry - dręczyciela. Zburzy wszystko co zbudowane, pociągnie za włosy, ugryzie w palec, zawsze wlezie w sam środek zabawy i zabierze najpotrzebniejsze zabawki np kartoniki do gry w domino, mimo, że ma innych dostatek. Karolka potrafi wykrzyczeć swoją niejedną frustracje: ""nie lubię cię","idź sobie"; potrafi ją uderzyć, popchnąć, kopnąć.. ale kocha ją całym swoim dziecięcym sercem. Tęskni za nią jak jej nie ma, martwi się, jak choruje, troszczy, gdy coś ją boli i chwali się nią przed innymi dziećmi. W ostatnim dniu naszego pobytu nad morzem poszliśmy ostatni raz na plażę. Było sentymentalnie, trochę smutno, kłanialiśmy się morzu dziękując za to czym nas obdarzyło. Karolka chyba też odczuła tą melancholię, bo gdy już siedzieliśmy w samochodzie powiedziała: "Maja, bardzo się ciesze, że cie mam". Czy potraficie sobie wyobrazić nasze wzruszenie?<br />
Maja.. jak bardzo się cieszę, że z nami jesteś, jak bardzo Cie kochamy, jak cudownie odnalazłaś swoje miejsce w naszej rodzinie, jak nas uzupełniłaś.. Jesteś naszym kolejnym CUDEM, kolejnym niepowtarzalnym. I mimo całej mojej i naszej trudnej historii kocham moje życie za to, że Pan Bóg wypełnił je walką o ŻYCIE!!! <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioPeqD_ZZaabbC_d2RdEfeg4ZDfHkqOQ66UIFllyXmHsiryMH2lgPGdV_GHzjB-sCU1bQTRPGJDR_y9pSjx7M0Xs19BfIR6VVC7Y-3kqr1V22i33PWU_qNCLz3MRqsbpFqXBwjQ9QWmQlr/s1600/DSC_0205.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioPeqD_ZZaabbC_d2RdEfeg4ZDfHkqOQ66UIFllyXmHsiryMH2lgPGdV_GHzjB-sCU1bQTRPGJDR_y9pSjx7M0Xs19BfIR6VVC7Y-3kqr1V22i33PWU_qNCLz3MRqsbpFqXBwjQ9QWmQlr/s320/DSC_0205.JPG" width="180" /></a></div>
<br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-57633921106079661752015-11-06T02:14:00.002-08:002015-11-06T02:17:56.298-08:00pasowanie na wspierającego rodzicaWybaczcie, że tak rzadko piszę. Zupełnie nie mam weny i chyba brakuje mi życiowej energii. Dlatego dziś po prostu opowiadanie. Z puentą.<br />
<br />
Moja Karolka wciąż nie najlepiej znosi chodzenie do przedszkola. Codziennie rano marudzi a potem, jak wracamy, opowiada z entuzjazmem, że było super.Aklimatyzuje się bardzo powoli, na wiele rzeczy wciąż się nie zgadza i jest bardzo uparta, ale też pokonała już wiele swoich ograniczeń. Nie wgłębiając się w temat, ostatnio na pasowaniu na przedszkolaka (gdzie Karolina trzymała się mojej nogi lub ręki i nic nie chciała zrobić, zatańczyć, powiedzieć) maluchy śpiewały bardzo starą piosenkę(pamiętam ją ze swoich przedszkolnych lat): "Jestem sobie przedszkolaczek" - nieśmiertelny hit. Tak mi się smutno zrobiło, jak wybrzmiała ostatnia zwrotka: "kto jest beksą i mazgajem, ten się do nas nie nadaje, niechaj w domu siedzi sam, ram tam tam.."<br />
A więc jeszcze się to śpiewa. Nie mogłam tego pojąć.<br />
Moja Karolka pewnie wypadła blado, nie śpiewała, nie deklamowała wierszyków, nie chciała stać z dziećmi.. (pamiętacie może jak kiedyś, jak jeszcze była niemowlakiem, pisałam Wam o jej nadwrażliwości, że potrzebuje długiego czasu aklimatyzacji w nowych miejscach i to jej zostało a może nawet robi się coraz gorzej?nie wiem) Ale były też inne dzieci, całe zapłakane, wołające mamę, nie chcące występować. One też usłyszały od tych radosnych: wynocha! Nie mogę pojąć, że nadal uczy się dzieci tego hitu, można by chociaż pominąć tą głupią ostatnią zwrotkę, bo reszta jest fajna.<br />
A może przesadzam? Śpiewały ją w końcu całe pokolenia dzieci. Może to tylko piosenka...? <br />
Karolka często śpiewa ją w domu i nigdy tego negatywnie nie skomentowała. A ja jej nie zabraniałam śpiewać, żeby nie podkreślać znaczenia tych słów, które dla niej są tylko piosenką.<br />
<br />
Dla mnie ten dzień był także niezłą szkołą: mama!nie porównuj! Patrzyłam chyba z lekką zazdrością na te dzieci, które mówiły wierszyki, klaskały, machały uśmiechnięte do rodziców, siedzących beztrosko na widowni i robiących zdjęcia. Wróciłam do domu taka zdołowana, szukałam w sobie winy: co ja robię źle? A największą i najbardziej oczywistą był fakt, że dałam jej odczuć swój zawód. To pewnie było gorsze niż ta nieszczęsna piosenka.<br />
<br />
magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-12230728036842878852015-10-23T05:15:00.002-07:002015-10-23T05:15:56.707-07:00krew, pot i łzy"Jak kobiety narzekają na samopoczucie po cesarce to mam ochotę im powiedzieć: poczekaj na karmienie piersią" - usłyszałam kiedyś jak mówił lekarz. Mogę powiedzieć, że po doświadczeniach z Karoliną mówiłabym o karmieniu w samych superlatywach (no może poza zastojami). Teraz wiem jaki to jest moloch do dźwignięcia. Żeby nie było, że jestem tylko romantyczką, idealistką i "matką polką" musiałam napisać jeszcze ten jeden post: karmienie piersią to oczywiście most miłości w pierwszej kolejności, ale także... w dużej mierze to <b>krew, pot i łzy</b>. W życiu bym nie przypuszczała, bo mało się o tym mówi. Nie można o tym mówić, bo to może zniechęcić do karmienia naturalnego, a wszyscy wiemy jakie jest ważne, wartościowe, jedyne. Będąc młodą dziewczyną wyobrażałam sobie to tak, że siedzę na werandzie mojego domu, oczywiście przed sobą mam piękny górski krajobraz, karmię w fotelu bujanym i cicho śpiewam mojej dziecinie a mój ukochany właśnie wraca ze spaceru ze starszymi dziećmi, oni machają do mnie, ja do nich...<br />
A jak to jest naprawdę?<br />
Najpierw pierwsze przystawienie. O jakże bliskie mi były emocje kobiet, przy których miałam okazję być w tym ważnym momencie (mimo, że u mnie ten moment nigdy nie był takim jakim powinien być, taki "od razu" i "tylko pierś"). Chcę dać Ci jeść dziecko, jak mam to zrobić? Skąd mam wiedzieć ile zjadłeś, czy cokolwiek, czy wystarczy, dlaczego cmokasz, dlaczego płaczesz? Jeju. I te skrajności: najpierw czy mam pokarm, czemu tak mało, a po paru dniach nawał. Ból, krew, bezsilność, niepewność. A do tego wszystkiego cały ten stres jest dla laktacji wrogiem numer jeden i wszyscy powtarzają jak mantrę: tylko spokojnie!<br />
Niestety naprawdę rzetelna pomoc nie koniecznie jest na wyciągnięcie ręki. <br />
Wszystkich trudów, które przeżyłam na swojej drodze z karmieniem Majki nie umiem wręcz ubrać w słowa. Było dużo łez i jej i moich. Trudności z przyssaniem, ze ssaniem, kryzysy laktacyjne, zastoje (takie nawet parodniowe, które musiałam sprawdzać u lekarza), przegryzione brodawki...Cała gama emocji. A to wszystko mogę tu ująć i tak jedynie w wielkim skrócie.<br />
Z mojego doświadczenia wynika, że większość problemów bierze się z niewiedzy, zwłaszcza jeśli przeżywamy to po raz pierwszy (bo wtedy jeszcze nie mamy najcenniejszej wiedzy, którą tylko my możemy mieć - wiedzy o swoim organizmie, który krami). Telefon do kogoś kto się na tym naprawdę zna to według mnie najbardziej niezbędny instrument pomocy w jaki można się uzbroić na ten czas. Ten ktoś z pewnością nie powie Ci w kryzysie laktacyjnym: dokarm, bo pewnie już nie masz pokarmu. Tylko karm częściej, lub odciągaj po każdym karmieniu przez choćby dwa, trzy dni a zobaczysz że pokarm jest! Ten ktoś poinstruuje, że znalezienie wygodnej pozycji dla Was obojga to klucz do rozwiązania wielu problemów. To oczywiście tylko przykłady. Ja niejednokrotnie byłam w sytuacji doradcy i wiedza na jaką się natknęłam, a raczej jej brak, u początkujących mam często była szokująca.<br />
Podsumowując: Zawsze będę robić wszystko by pomóc, bo nie przestaje być 100% zwolenniczką karmienia piersią i wiem, że SIŁA JEST KOBIETĄ, wiem na ile nas stać... na bardzo dużo!<br />
Ale ponieważ doświadczyłam tego trudu nigdy na siłę nie przekonuję, nie za wszelką cenę. Mam w sobie dużo więcej wyrozumiałości dla mam, które mówią: nie! <br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-42837342914082728662015-10-15T07:31:00.000-07:002015-10-15T07:31:33.603-07:00Dzień Dziecka PrzywróconegoNadejdzie taki dzień, mamo..<br />
<div>
wierz tylko</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-86008055064023581392015-10-13T04:11:00.002-07:002015-10-13T04:27:54.467-07:00most miłościKarmienie piersią było jednym z najpiękniejszych doświadczeń w moim życiu. Jestem dumna z tego, czego mogłam doświadczyć, czyli karmienia w ogóle - przy Karolci, i pełnego karmienia z Majką. Mimo wszystkich trudów, jestem absolutną zwolenniczką karmienia naturalnego. Jest coś takiego.. takie niezwykłe "coś", taka nić łącząca tych dwojga, takie, że ona daję a ono bierze, taka cudowna zależność. Mnie kosztowało mnóstwo wysiłku, by doświadczyć tych chwil w pełnej radości i spokoju, ale warto było dla nich walczyć i nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. I nie wiem jak to jest, ale mimo wszystko teraz, a więc z perspektywy czasu, przede wszystkim te błogie i cudne chwile pamiętam i wspominam. I nawet ośmielę się twierdzić, że za nimi tęsknię:)<br />
<br />
Karolka naśladowała mnie na każdym kroku. Powtarzała moje ruchy i gesty. Karmiła piersią swoją lalę dzielnie i bardzo.. profesjonalnie. Poza tym usypiała ja identycznie jak ja Majkę, mówiła do niej tymi samymi zwrotami. Do tej pory (Karolka lat 4 i 4 miesiące, Majka rok i 4 miesiące) zdarza się mojej Karolinie karmic piersią a ostatnio nawet udzielała Majce korepetycji!<br />
- Majka! Dzidziusie karmi się piersią, nie nóżkami!<br />
:) magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-52746493870704829392015-10-06T04:45:00.001-07:002015-10-06T04:45:38.212-07:00hardcore trzeciPoczułam ogromną ulgę, gdy Majka zaczęła jeść coś poza "mną". Czułam jak schodzi ze mnie to napięcie pełnej odpowiedzialności za jej stan napełnienia żołądka. Cudownie było jej wepchnąć jedzenie łyżeczką i nie martwić się, że jej braknie. Czułam, że wracam do świata żywych:)<br />
A ponieważ się wyluzowałam jakieś dwa kolejne miesiące karmienia przebiegały spokojnie i sielankowo. Laktator spakowałam głęboko i było mi z tym tak dobrze..<br />
I kiedy już myślałam, że tak już będzie zawsze, do końca karmienia piersią, Majka mnie ugryzła.<br />
To było w jakimś ósmym miesiącu jej życia, miała już piękne dolne jedynki a górne właśnie przebiły się przez dziąsło. Karmiłam ją w nocy i nagle poczułam ugryzienie. Nie pamiętam w ogóle jako to było dokładnie i nie wiem czemu wpadłam na pomysł, żeby jej podać drugą pierś, po prostu nie myślałam trzeźwo o tej porze nocy. Ugryzła mnie też w drugą pierś. Takie szczypania wcześniej jej się już zdarzały, ale teraz.. nie sądziłam, że będzie aż tak źle: miałam obie brodawki przegryzione. Dodam może, że nie zdarzyło jej się to nigdy więcej, choć pewnie to zasługa mojej ostrożności.<br />
Na samo wspomnienie tamtego bólu mam dreszcze, zwłaszcza, że podawałam jej piersi do karmienia.. gryzłam poduszkę! Co się zdążyło podgoić, przy kolejnym karmieniu otwierało się na nowo, a nawet bardziej. Teraz wiem, że powinnam była od razu przejść na laktator. Dopiero wtedy gdy zaczęłam odciągać w ciągu dnia rany zaczęły się goić (pierś podawałam Majce tylko w nocy). Na szczęście Maja zechciała pić mleko z butelki. Wygrzebanie tego lakatora po raz kolejny, odciąganie, mycie, wyparzanie... kosztowało mnie wiele wysiłku, także (a raczej przede wszystkim) psychicznego. Cała akcja trwała ponad dwa tygodnie... ale potem już wszystko było dobrze.<br />
Karmiłam Maję 13 miesięcy.<br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-75179380696273417612015-09-24T08:14:00.003-07:002015-09-24T08:14:36.985-07:00mów, dziecko słuchaWrócę jeszcze raz do naszych wakacji nad morzem - takie ostatnie wakacyjne wspomnienie - ale to temat moich rozległych przemyśleń. Po paru rozdziałach mojej ulubionej rodzicielskiej lektury ( o której już Wam pisałam, "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały..") miałam szczególnie wrażliwe ucho na rozmowy jakie my-dorośli prowadzimy z naszymi dziećmi. Nieprawdopodobne co my do nich czasem mówimy!!! Sama się często łapię na tym jak nielogiczne i powiedzmy niedostosowane do możliwości odbioru czterolatka, jest to co mówię. <br />
Już w pierwszym dniu (a była to sobota, więc tłum ludzi przewijał się do samego wieczoru między plażą a główną ulicą) usłyszałam trzy razy dokładnie to samo zdanie. Zdenerwowana i zmęczona już mama, obok niej sfrustrowane, nieznośne i płaczące dziecko. Dziecko ryczy, mama straszy: "jak nie przestaniesz to cię tu zostawię", albo " to ja idę sobie bo mam dość". Siebie też w tej roli usłyszałam, gdy Karola stwierdziła, że nie pójdzie w wyznaczonym kierunku, moja pierwsza odpowiedź: "acha, to my idziemy". Oczywiście to w niczym nie pomaga, dziecko zawsze płacze bardziej, głośniej, rodzic pogłębia swoją bezradność.<br />
Czasem wystarczy mowa ciała. Tej rodziny nie rozumiałam, bo mówili po niemiecku, ale podobnie, mama i dziecko zdenerwowani, ono płacze z lodem w ręce, a mama coś mu tłumaczy i próbuje odgarnąć papierek tak, żeby mały mógł obgryzać rożkowego wafelka. Nie wiem co mówią ale mama w końcu tak się wkurza, że wydziera dziecku loda i ciska nim w piach. Myślisz sobie: straszne! Ale czy nie jest tak, że każda z nas, albo może bezpieczniej napiszę: <u>większość z nas</u> (w każdym razie ja się do tej większości zaliczam), czasem jest doprowadzona do granic swojej wytrzymałości i ma ochotę rzucać talerzami?<br />
I jeszcze jedna rozmowa mamy z dziećmi. Idą szutrową drogą i jeden chłopczyk trzyma w ręce kamień. Mama mu tłumaczy, że nie może tych kamieni podnosić i że ma natychmiast go wyrzucić. Chłopiec więc rzuca go mocno przed siebie, po czym dostaje nowy ochrzan, że przecież mógł uderzyć w nadjeżdżający samochód i (tu moje "ulubione" stwierdzenie) że trzeba czasem użyć głowy i pomyśleć. Naprawdę nie wiem, jak ten mały chłopiec miał to sam wydedukować.<br />
Co my do tych naszych dzieci czasem mówimy? Co one rozumieją, co przyswajają, jak to na nie wpływa? O tym ostatnio często rozmyślam. Dostałam nawet trochę odpowiedzi, też od dzieci:)<br />
Agnieszka ostatnio opowiadała mi rozmowę jej szwagra z synem. Tata coś mu ostro próbował uświadomić, wytłumaczyć, po czym pyta:<br />
- czy Ty mnie w ogóle słuchasz?<br />
- <b>na początku słuchałem, ale potem już nie</b>.<br />
Genialne!<br />
Moja Karolka tez mi powiedziała co nieco między słowami - właściwie to podczas swojej swobodnej zabawy lalką, której próbowała coś wytłumaczyć, jak to zwykle robi rodzic. Myślałam, że pęknę ze śmiechu, a potem .. przyszła też refleksja. Karolka powiedziała do lalki, bardzo stanowczo!:<br />
<b>to mojej ostatnie strzyżenie! </b><br />
<b>:)</b><br />
Kiedyś gościem DDTVN był Litza (Robert Friedrich). Był tam jako przedstawiciel rodzin wielodzietnych i tej filozofii, a obok niego p. Ogórek, która zdecydowała się świadomie na jedno dziecko. Uwielbiam go za tą wypowiedź, pozwólcie zacytuję:<br />
"To, że nie mamy dzieci, albo boimy się wchodzić w związek małżeński na poważnie, na zawsze, wynika z lęku przed śmiercią(...) Budzisz się rano i chcesz sobie coś zrobić, a twoje dzieci mówią: nie! ty będziesz robił zupełnie coś innego. A Twoja żona mówi: oczywiście, że coś innego. I ty umierasz. Ja mam to doświadczenie i widzę też po żonie, że jeżeli ona daje coś z siebie, to swoje zdrowie, ciało, życie. Te dziewięć miesięcy w ciąży nie jest jakąś atrakcją super, a w nagrodę poród, a jeszcze dodatkowy bonus to karmienie piersią. Nie możesz jeść tego co lubisz.. no to są może takie szczegóły, ale to jest tracenie życia dla drugiego. I kiedy człowiek odkryje, że dając siebie drugiemu jesteś bardziej szczęśliwy, niż kiedy byś realizował siebie i żył tak jak chcesz(...) to jest ta tajemnica, że człowiek tracąc siebie jakby tak w cudzysłowie "umierając" dla drugiego zyskuje nowe życie i to takie pełne. " <br />
Wpisywałam się w to umieranie, taki też miałam obraz siebie, że wiele z siebie daję. Taki oczywiście mam do tej pory. Ale dotarło do mnie, że to "umieranie" nie polega tylko na naszym .. nazwijmy to codziennym poświęceniu, pracy, na tych szczegółach, o których mówił Litza. Myślę sobie, że musimy trochę umrzeć my, żebyśmy mogli usłyszeć nasze dzieci. Musimy przesunąć się i zostawić im przestrzeń. Musimy czasem zostawić to wszystko, co my już wiemy o wychowaniu, nasze wszystkie mądrości, muszą umrzeć w nas nasze schematy myślenia o dzieciach w ogóle i o naszych dzieciach w szczególe. Kurcze no.. trudne to.<br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-6468419234256856962015-09-15T02:02:00.002-07:002015-09-15T02:02:39.646-07:00PogadankaA może pogadamy? Wiem, że czytacie mnie, ja też lubię Was poczytać.<br />
<br />
Pan Bóg - realista czy marzyciel? Jak sądzicie? magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-79272743291859947582015-09-14T02:51:00.000-07:002015-09-24T08:22:14.191-07:00majkowoMaja... Maja, Maja, Maja..<br />
Sięgnęłam po książkę "Język niemowląt", którą na etapie Karolinki się zachwycałam i weryfikowałam prawdziwość jej teorii na własnej i jej skórze. Teraz miałam już poglądy na różne tematy i nie w każdym miejscu przyjęłabym wszystko tak, jak Tracy Hogg nakazuje. Nie istotne.<br />
W każdym razie zrobiłam test osobowości niemowlaka mojej Majci i, jak przypuszczałam, okazała sie być wrażliwcem. Wszystko się zgadzało: niespokojne karmienie, częste płacze przy piersi, często budziła się z płaczem, bardzo często miała odruch "moro", który potrafił wybudzić ją ze snu, kąpiel i jazda samochodem na początku powodowała u niej spięcie i przerażenie. Ja też byłam przerażona: jak ja sobie poradzę? W pewnym momencie poczułam się jak w klatce. Nie potrafiłam wsiąść do samochodu i gdziekolwiek z nią pojechać, a próby jakie podejmowałam kończyły się tym, że na parkingu przed sklepem, kilometr może dwa od domu, próbowałam ją uspokoić ze spazmów płaczu i zawracałam, odwołując np. szczepienie. Była wtedy tylko ona, ze mnie nic nie zostało. Karmienie co 3 godziny, mieszkanie na wsi i wszystkie te problemy sprawiły, że nie ruszałam się nigdzie dalej poza obręb podwórka. Co zrobiłam?<br />
Wzięłam głęboki oddech, poczytałam trochę, uspokoiłam się i zaczęłam wszystko od nowa. Chciałam poznać Maję, wsłuchać się w nią, rozmawiać i słyszeć to, co ona mówi do mnie. Wyobraziłam sobie jej lęki, wyobraziłam sobie jak ona może przyjmować otoczenie ze swoją wrażliwością. Spowolniłam ruchy, tłumaczyłam spokojnym głosem co zrobię przed podjęciem danej czynności. Przed kąpielą uspakajałam cichym głosem, łagodnym śpiewem, delikatnym rozbieraniem. Starałam się być sama z nią, dopiero po czasie pozwoliłam na nowo uczestniczyć w kąpieli Majki i tacie i Karolce. Najpierw wkładałam do wody jedną nóżkę, potem drugą, pupcie, plecki. Wszystko ze spokojem i bez pośpiechu, potem "podróż" z wanienki na ręcznik zawsze rozpoczynałam stwierdzeniem: teraz już wychodzimy; raz, dwa i.. trzy... Pomalutku i w cieple moich objęć. I tak Majka pokochała kąpiele. Właściwie to okazało się, że w wodzie czuje się jak ryba i do tej pory tak jest.<br />
Podobnie z jazdą samochodem. Po kilku bardzo stresujących wypadach, zarówno z całą rodziną jak i samej z Majką, znowu.. głęboki oddech, parę porad z Internetu a zasadniczo posłuchanie swojego instynktu. Postawiłam na drogę małych kroków. Każdego dnia wyjeżdżałyśmy na "wycieczkę". Postarałam się o spokój, zresztą sam fakt, że wiedziałam, że nie mam żadnego celu i nie jadę daleko powodował, że niczym się nie przejmowałam. Pakowałam dziewczyny do samochodu i wyjeżdżałam.. najpierw jedna pętelka - kilka kilometrów, potem kolejna, dłuższa trasa, potem do najbliższego sklepu i z powrotem, potem do parku, na plac zabaw (w domyśle: jeszcze dalej), aż w końcu do Krakowa...Najważniejsza była systematyczność-starałam się codziennie umieszczać taką wycieczkę w planie dnia.<br />
Gdy jeździliśmy razem było ciut łatwiej, bo ja siedziałam zawsze koło Majki a Karolka z przodu, obok męża i w razie potrzeby potrzymałam za rączkę, uspakajałam. Jak jechałam sama nie widziałam jej, ale po czasie miałam wrażenie, że Maja nauczyła się też tego, że mama jest kierowcą, nie poda rączki ale coś tam śpiewa zza światów. Sytuacja się stabilizowała, było coraz lepiej. Wspólnie jeździliśmy coraz dalej, a pierwszą taką dłuższą wycieczką, nieokraszoną stresem i ciągłym płaczem, był wypad w Tatry, o którym pisałam w poście "Dwa latka", a więc Majka miała wtedy 4 miesiące. Nad morze nie odważyliśmy się pojechać. Dopiero w tym roku, jak wiecie, wybraliśmy się nad Bałtyk a podróż minęła nam...<b> prawie</b> bez problemów:)<br />
A jak poradziłam sobie z karmieniem? Poradziłam? O tym wkrótce.<br />
Na koniec świetna grafika, która przypomniała mi tamte pierwsze chwile.. ;) Pozdrawiam<br />
<a href="http://www.motherandbaby.com.au/for-mums/being-a-new-mum/2015/9/11-hilarious-comics-that-perfectly-capture-being-a-new-mum/">http://www.motherandbaby.com.au/for-mums/being-a-new-mum/2015/9/11-hilarious-comics-that-perfectly-capture-being-a-new-mum/</a><br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-64015566236626192042015-09-07T01:39:00.000-07:002015-09-08T00:52:41.129-07:00Duch Święty mówi przez dzieciTo żadne odkrycie. Każdy kto ma do czynienia z dziećmi tego doświadcza, tylko nie każdy to tak nazywa.<br />
Karolina ostatnio znalazła w mojej torebce różaniec, taki zapomniany, osamotniony. Zaczęła biegać z nim po domu wymyślając swoją wersję "Zdrowaś Mario" i podśpiewując ulubione "kawałki" z mszy świętej, na przykład "Pan z wami, i z duchem twoim". Gdzieś zniknęła, ja zapomniałam, a różaniec znalazłam zawieszony na swoim łóżku..<br />
Przemówił...<br />
<br />
ps. i jeszcze karolkowe "kwiatki" z serii "religijne" ;) (z wczoraj)<br />
<br />
-za co chcesz podziękować Panu Bogu?<br />
-chcę podziękować, że tak bardzo Cie kocham Panie Boże.<br />
<br />
- mamo czy Pan Bóg już śpi?<br />
<br />
magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-65665453352926272832015-09-03T00:44:00.002-07:002015-09-03T00:45:07.074-07:00kryzysy<span style="font-size: x-small;">Wakacje się skończyły (choć jeszcze jeden post inspirowany wakacjami nad morzem z pewnością powstanie, bo chodzi mi po głowie), więc i ja wracam do opowiadania swojej historii. Pewnie niedługo już czas podsumowywać:)</span><br />
<br />
Cudownie było móc ją karmić już tylko piersią (po ok 1,5 miesięczym odciąganiu i dokarmianiu śpiocha). Nie mogłam patrzeć na laktator, na te wszystkie jego części.. brrr do tej pory mnie odrzuca.Ale gdy Majka zaczęła sama zjadać zaczął się hardcore numer dwa, który trwał od 2 do 4.. a właściwie 6 miesiąca.. Tenże czas nazwałabym w skrócie :kryzys laktacyjny na zmianę z marudzeniem nie wiem o co. Gdy był kryzys, to był kryzys. Wiedziałam, że płacze dlatego, że brakuje jej pokarmu. Dokarmiałam co chwilę i znowu za mało. Kryzys w swoim założeniu trwał około 3 dni (w porywach do tygodnia). Niestety jak tylko miałam więcej pokarmu a potem coś zaburzyło jego wystarczającą ilość (tzn gdy nie wyjadała wszystkiego z piersi), np katar, to potem znowu zaczynał się kryzys. Majce nie ssało się łatwo. Ciągle coś jej nie pasowało. Albo za szybko, albo za wolno, dławiła się, płakała.. no ciężko było. A przede wszystkim wieczorami.. no to już był sam płacz. Ja byłam bardzo nastawiona na pełne karmienie. Bardzo tego chciałam i unikałam myśli o ewentualnym dokarmianiu jak ognia.. na początku. Poza wszystkim ważyłam ją, pytałam pediatrów na wizytach i konsultantek laktacyjnych. Wszyscy zgodnie mówili, że ona bardzo ładnie przybiera na wadze i nie ma podstaw do dokarmiania. Jak to nie ma? A jej cowieczorny płacz? Więc gdy już byłam zdecydowana i z bezsilności pewnego wieczoru przygotowałam jej butlę z mlekiem modyfikowanym.. ona powiedziała "NIE!" Odrzuciła butelkę kompletnie. Na nic moje próby. Po prostu nie ssała a jak próbowałam zbyt wiele razy ona znowu zaczynała płakać i ciężko było ją uspokoić. To był dla mnie bardzo stresujący czas.. Nie radziłam sobie.. Taka była prawda, mimo, że w życiu bym nie przypuszczała.. W końcu już raz całą tą drogę niemowlęctwa przeszłam ( i to w wydaniu extreme, bo z wcześniakiem). Majka wciąż otwierała mi oczy, sprowadzała do parteru, jakby chciała mnie nauczyć, że ona nie jest Karoliną, i instrukcja jej obsługi to zupełnie inna bajka. Gdy to wreszcie do mnie dotarło postanowiłam zacząć wszystko od nowa.. nauczyć się Mai...magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-83981318778141139292015-08-28T14:45:00.000-07:002015-08-28T14:45:06.595-07:00słońce nas błogosławiło - o wakacjach nad morzem<div>
Zawsze uważałam, że morze jest nudne ("bo bez dzieci jest!" - komentarz przyjaciela;)). Zawsze wolałam góry (i to się z pewnością nie zmieni), więc bardzo mi się chciało śmiać z tego morza, jak przywitało nas "świeżymi oscypkami", "chlebem zakopiańskim" i restauracją "Morskie Oko". No, to ostatnie można by im wybaczyć;) </div>
Tydzień przed wyjazdem prognoza długoterminowa na czas naszego pobytu nad morzem zapowiadała dwa dni bez deszczu. Nastawiłam się na najgorsze, ale i tak nie odebrało mi to radości. W końcu wybieramy się na północ odkąd mamy Karolę, więc jak udało się przyklepać noclegi, cieszyliśmy się jak dzieci.<br />
<div>
Przywitało nas słońce... i już z nami zostało do końca:) I to było wspaniałe.. Ani nawet jednego pochmurnego dnia... czym sobie zasłużyliśmy..?</div>
<div>
MMMmm morze.. morze ma w sobie tyle mistyki. Może i zimne było.. ale codzień w swojej potędze i bezmiarze obmywało nam nogi..Może dopiero teraz miałam odkryć moc morza.. jak działa zapach wiatru, jak koi jego szum, jak się odpoczywa.. jakie jest cudne. </div>
<div>
Pokochałam to morze.. najbardziej chyba za radość, jaką daje dzieciom.. Do tej pory nie mogę zrozumieć jak to jest możliwe, że te chuderlaki-chłopaki, kajtki takie, o godzinie 17 (gdzie ja bez długiego rękawa na plaży cała się trzęsłam), przy chłodnym wietrze, kąpali się cali.. uhhh. No więc uwielbiam morze za radość dzieci, za ich piski, za ich bieganinę, za ich piaskowe budowle, wiaderka i łopaty, za dryfowanie na dmuchanych wielorybach i uciekanie przed falami.. Kocham to morze za radość dzieci, która tak cieszy i aktywizuje dorosłych, za to że widziałam na każdym kroku super tatusiów-bohaterów, bo wykopali wielki dół na plaży, bo chciało im się robić z dziećmi te zamki i oswajać je z wodą. Kocham morze za to, że ludzie są razem, że wypoczywają tak fajnie. Kocham, bo widziałam całe rodziny takie superowe, cieszące się i śmiejące, bo widziałam ludzi spacerujących za ręce, rozmawiających, grających w gry, puszczających latawce.. po prostu cieszących się chwilą, tym, że mają siebie. Cudownie się odpoczywało w takim klimacie. </div>
<div>
Parawaning?? Tak.. miałam takie sytuacje dwie. Raz zobaczyłam jak ktoś rozłożył taki parawanik tuż przed wejściem do naszego namiotu. Może i bym zareagowała, gdybym mogła od razu (byłam zajęta czymś przy Majce), ale to była też rodzina z dziećmi, nie chciało mi się awanturować, zresztą chyba rzadko mi się to zdarza (a już zwłaszcza, gdy nerwy takie poluzowane na wczasach). Ale za to pani obok, starsza już, była zbulwersowana i chyba tylko dzięki temu zdarzeniu zaczęłyśmy rozmowę. Okazało się, że też jest mamą wcześniaka, więc opowieściom o tym, jak to było trzydzieści lat temu i dobrym radom na dalsze lata wychowywania moich pociech, nie było końca. Super była ta pani. </div>
<div>
Druga sytuacja. Obok nas dwie mamy na leżakach i gromadka ich dzieci (już starszych) bawiących się razem. Parawan znowu dostawiony do nas bliziutko. Kiedy ja nosiłam Majkę, żeby zasnęła one dwie czytały książki co jakiś czas przerywając, żeby rozwiązywać dziecięce konflikty. W końcu dzieciaki zaczęły się zgodnie bawić w dom za ich plecami, i wtedy jedna mówi do drugiej: </div>
<div>
- kurcze, co z nas za matki, dzieci samopas a my sobie książki czytamy</div>
<div>
- daj spokój, tyle lat na to czekałam.. - odpowiedziała druga i obie popatrzyły na mnie.</div>
<div>
Za to ja sobie jeszcze poczekam - powiedziałam - i wszystkie zaczęłyśmy się śmiać. Taki parawaning. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Kocham morze za to jak cudownie wypoczęta wróciłam ja i moja rodzina. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisvfz_uFtP-dbR4NfWuLVdnJKgHSBy4y4GbloFNy4uNwRMkbnmgZ3PeLC71Kj9o_DUEfsE6qorMJRHkW9X4YMspYrescdyHDAVs8utbCU-7I4Bd7A6oHtUeLhLrI4ehqkW9iTlaXjTnzKN/s1600/SAM_1195.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisvfz_uFtP-dbR4NfWuLVdnJKgHSBy4y4GbloFNy4uNwRMkbnmgZ3PeLC71Kj9o_DUEfsE6qorMJRHkW9X4YMspYrescdyHDAVs8utbCU-7I4Bd7A6oHtUeLhLrI4ehqkW9iTlaXjTnzKN/s320/SAM_1195.JPG" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-66799050114215912322015-08-26T04:02:00.000-07:002015-08-28T05:48:01.494-07:00Niebo jest bliskoUwielbiam w byciu katolikiem wiarę w Niebo. To jest niesamowita i ukochana część mojej rzeczywistości, mojej perspektywy myślenia. To jest zarazem <b>kierunek</b> jak i byt, który cały czas trwa i przemawia do mnie w teraźniejszości. Ale żeby nie przemistyczyć, bo ja nieuczona w tym kierunku, żeby za bardzo się wymądrzać teologicznie, to dziś napiszę znowu o Niebie-pocieszeniu. Nadzieja Nieba w wielu sytuacjach jest dla mnie pocieszeniem, szczególnie (ale nie tylko) w sytuacjach straty kogoś bliskiego - myślę, że się ze mną zgodzicie. W najstraszniejszych i najczarniejszych chwilach mojego życia, mimo ciemności i żalu, Niebo było dla mnie jedynym pocieszeniem. Jedynym! Choć moc tego pocieszenia oczywiście objawiała się stopniowo (bo w centrum tragedii ciężko poczuć się pocieszonym). Na wszystkie pytania, które zadaję sobie i Bogu o siebie i o innych, którzy cierpią po stracie dziecka, jedyną pocieszającą odpowiedzią jaką znajduję jest Niebo. Być może się powtarzam, być może nudzę, ale jeszcze raz chciałam bardzo mocno to podkreślić: nawet najkrótsza ciąża, najcichsze maleńkie życie MA SENS w obliczu NIEBA. Ma sens pomnożonej miłości! Ma sens ŻYCIA. I ta miłość, choć jest tak boleśnie nienamacalna, przetrwa i się spełni tam - namacalnie, dotykowo, prawdziwie w relacji, która jak na razie pozostaje utracona.<br />
Zawsze współczułam niewierzącym, nie mogłam zrozumieć jak oni pocieszają się po stracie kogoś bliskiego. Moje doświadczenie pokazuje, że i dla nich pocieszeniem bywa Niebo. Niejednokrotnie spotkałam się z tym, że mimo zdeklarowanej - mniej lub bardziej - niewiary (a raczej obojętności) w takiej sytuacji mówią o Niebie. No bo co powiedzieć dziecku, gdy umiera ukochana babcia, rodzic czy brat? "Twoja ... poszła do Nieba". Czyż nie to mówi się odruchowo?<br />
Czasem zastanawia mnie ogromna ilość porcelanowych i różnorakich aniołków na grobkach małych dzieci. Czego są symbolem? Dla mnie? Tylko Nieba! Ale mam wrażenie, że to czasem bywa wyraz zakłopotania, pragnienia wiary w Niebo, choć się o nim być może mało wie. Może niektórzy myślą, że nasze dzieci utracone, w Niebie staja się aniołkami, a przecież to nieprawda. Anioły to inne byty niż ludzie. "Spij Aniołku" - na co drugim grobku widnieje taki napis.Albo "Powiększył(a) grono aniołków". Oczywiście nie musi być tak jak ja to teraz upraszczam, może to być taki symbol, może czułość największa. Ale to też jest jakiś wyraz wiary w Niebo (a więc wiary w BOGA?), prawda?<br />
"Bliskie już jest królestwo niebieskie" powiedział Pan (Mt 10,7).. i mam wrażenie, że nie chodziło Mu tylko o dystans czasowy, ale ten zwykły, po prostu odległość od serca.. Niebo po prostu jest blisko. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEieHyARaRl738F_5bd1Q7I7clvLbZaBU5ub6sBANIl21eKqGRhq9yCfcH3LCB3LHL4GZyJcDc9nfEhdr15gi47ZuABURXPkTHp3VGeqFPvTnsks2qOBgXxZmTJA9AW5hB6RBtgeOjnLNn9E/s1600/SAM_1149.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEieHyARaRl738F_5bd1Q7I7clvLbZaBU5ub6sBANIl21eKqGRhq9yCfcH3LCB3LHL4GZyJcDc9nfEhdr15gi47ZuABURXPkTHp3VGeqFPvTnsks2qOBgXxZmTJA9AW5hB6RBtgeOjnLNn9E/s320/SAM_1149.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-66466614762435699912015-08-14T03:29:00.001-07:002015-08-14T03:29:27.442-07:00wakacje cdtym razem nad morze... hurrra:) nie bedzie nas tu 10 dni minimumm. Pozdrawiamymagdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-27593148558250547092015-08-12T12:43:00.002-07:002015-08-12T12:43:52.990-07:00domWitam się z każdym kątem. Wiele z nich jest całkiem nowych, nowe meble i przestrzenie zajęte nowymi sprzętami. Moja sypialnia - całkiem nowa, inna. Męża ochrzaniam, że podłoga nie umyta:) Jestem w swoim domu. Wszystko co mogę, to przygotować miejsce sobie i Majce, przygotować sprzęty potrzebne mi co 3 godziny do karmienia. Wtedy zaczyna się mój pierwszy hardcore, który będzie trwał grubo ponad miesiąc: karmienie piersią a przy tym stosowanie wszelkich możliwych sposobów na pobudzanie maluszka do ssania(chyba tylko polewania zimną wodą nie stosowałam;)), podawanie mojego mleka w butelce - także stanowczo wybudzając z letargu (tą czynnością często zajmował się mąż; musieliśmy bardzo dbać o to, by określona porcja pokarmu została zjedzona -zwłaszcza na początku- ze względu na jej żółtaczkę i śpiochowanie) oraz odciąganie pokarmu, mycie i wyparzanie sprzętu.. W dodatku musiałam dbać o regularność karmień, na początku musiałam nawet wybudzać Majkę po ok 3 godzinach od początku poprzedniego karmienia. Hardcorowy cykl trwał zatem dobre 1,5 h w porywach do 2, co dawało mi maksymalnie godzinę na robienie czegoś innego. Wszyscy chwalili Majkę, że tak ładnie śpi, a mi zazdrościli nie zdając sobie sprawy o ileż więcej mam pracy z powodu jej spania. System działał na korzyść laktacji - to było pocieszające.<br />
Dom. Jak ja już tęskniłam za tym miejscem, które rządzi się moimi i mojej rodziny, prawami. Swój kąt... Moje łóżko.. co prawda dopiero się poznawaliśmy, bo zastało mnie takie świeżutkie, nowe, ale od razu się polubiliśmy. Zresztą materac był stary:)<br />
Cudownie było być u mamy. Czuć się wciąż otoczoną troską, jak za dziecięcych lat. Jak się okazało, szybko miałam za tym zatęsknić, bo chaos domowych przedsięwzięć w moim hardcorowym systemie okazał się być bardzo wysoką poprzeczką. Jednak powrót do domu zawsze jest błogi.. Nawet (a raczej zwłaszcza) Karolka nic nie mówiąc, tryskała radością i odzyskaną swobodą domu, ożywiając sobą każdy kąt.<br />
Przeżywaliśmy cudowne chwile.. zachwycali naszą Nowością, wszyscy razem i każdy z osobna.<br />
Karolka pokochała swoją młodszą siostrę od pierwszego wejrzenia...<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYwRI0wHOGzg5FUlFJVFwyzErCslD4aK90VGgi3er8myHAFQYq3e1rCKF-iFJ_l7AoJHIqbntLQYIFgRry8fO6jx1Cqr7V4123diBrmgdDbtZelGpbdKG2suMvYjB5yePtczww4IXRa1-W/s1600/IMAG0144.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="191" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYwRI0wHOGzg5FUlFJVFwyzErCslD4aK90VGgi3er8myHAFQYq3e1rCKF-iFJ_l7AoJHIqbntLQYIFgRry8fO6jx1Cqr7V4123diBrmgdDbtZelGpbdKG2suMvYjB5yePtczww4IXRa1-W/s320/IMAG0144.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-46470068848330158142015-08-11T01:12:00.000-07:002015-08-11T01:12:32.838-07:00wreszcie do domuWreszcie. Majka była w szpitalu 10 dni a ja piszę: "wreszcie".. Taką to już człowiek ma konstrukcję, dać mu palec... W każdym razie bardzo wyczekiwałam tego dnia, zmęczona szpitalnymi emocjami i swoimi wyobrażeniami o maleńkim sercu, które chce przytulić się do mamy i małym rozumku, który zastanawia się, gdzie ona jest i co to za szklany, dziwny świat. Przyjechaliśmy naszą trójką, to był 17 czerwiec, przeddzień trzecich urodzin Karoliny. Razem z wypisem oczywiście cała masa wskazówek i szkolenie od rehabilitantki.<br />
A potem już tylko radość. Wychodzimy ze szpitala w czwórkę! Jedziemy najpierw do rodziców a potem do naszego domu (przypomnę tylko, że nie byłam tam od 4 miesięcy)!! I pierwszy raz użyte słowo "dzieci" w naszym rodzicielskim wykonaniu. Liczba mnoga!!! "Bierzemy dzieci"; "Trzeba nakarmić dzieci." Ogromna radość.<br />
Miałam zapas swojego pokarmu odciągniętego wcześniej przez weekend i zamrożonego, wciąż odciągałam co 3 godziny, a od teraz zaczynałam od przystawiania Mai do piersi, potem dopiero butla. Na wszelki wypadek miałam oczywiście zakupioną puszkę mleka modyfikowanego.<br />
U rodziców na spokojnie się pakujemy. Jest mój tata, zachwyca się Maleństwem. Przychodzi także starsza siostra na chwilę. Bardzo się wzrusza witając Majcie.. jej łzy szczęścia czynią z niej przyszłą chrzestną mamę. Myślę sobie wtedy jak bardzo wspólne to było dzieło.. dzięki temu, że każdy coś dołożył od siebie, jakąś pomoc, nasza radość też jest bardziej wspólna. Szkoda tylko, że mama nie zdążyła jej zobaczyć tego dnia. Akurat kończyła późno pracę a ja nie chciałam tak późno wracać do domu, bo chciałam się też tam spróbować odnaleźć i zorganizować. Byłam nastawiona na organizację nowej sytuacji i spokój, ale do dzisiejszego dnia miewam wyrzuty, że nie poczekałam wtedy na mamę.. ona na to zasłużyła najbardziej na świecie.<br />
W drodze do domu zachwycamy się nad nowym stanem naszej rodziny. Nasze DZIECI na tylnym siedzeniu. Mamy dwie córki!!! Karolka wszystko przyjmuje całkiem naturalnie puki co. Bardzo się cieszy, że jedzie do domu. Jeszcze w drodze dzwonię do mojej konsultantki laktacyjnej, ulubionej. Majka bardzo przysypia przy piersi, nie wyjada. Pani Agnieszka stanowczo opowiada się za dokarmianiem z butli po piersi (oczywiście moim mlekiem) dopóki Majka będzie przysypiać.<br />
I wreszcie w domu...<br />
<br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-67074654505362368092015-08-05T23:46:00.000-07:002015-08-06T13:12:43.556-07:00mały gość i nadziejaJedną, najwspanialszą dla mnie, wizytę Karolki w szpitalu już dla Was opisałam. Poza nią Karolka była u nas chyba jeszcze dwa razy; o jednym z nich chciałam dziś napisać.<br />
M ją pewnie musiał zabrać ze sobą, chcąc zobaczyć się z Mają, bo z Karoliną nie miał kto zostać. Podczas gdy on był u naszej nowej "Malińskiej", ja siedziałam z czterolatką na korytarzu. Miałyśmy szczęście spotkać obie nasze ukochane panie doktor, które przed trzema laty zajmowały się nami tak troskliwie. Karolka najpierw z nieśmiałością a potem z ochotą wdała się z nimi w żywą dyskusje o swojej nowej siostrze. Opowiedziała paniom wszystko co wie na jej temat oraz całą swoją wiedzę o opiece nad niemowlęciem. Tak oto nasze "szkolenie" przyniosło pierwsze rezultaty - egzamin teoretyczny zaliczony. To spotkanie było przemiłe.<br />
Drugie, bardzo wiele znaczące spotkanie tego dnia - Karolka nie mówiła już nic, mimo to odegrała znacznie ważniejszą rolę. Na korytarzu siedziały mamy wcześniaków, czekające na znak od personelu, aby znów wejść na oddział do swoich pociech (pewnie pielęgniarki miały zmianę). Czytałam im z oczu co dzieje się w ich sercach - znałam to doskonale. Jedną z mam zdążyłam już poznać wcześniej, pewnie w "mlecznym pokoju" albo przez jeszcze inną mamę. Jej wcześniaczek urodził się w 28 tygodniu, była ogromnie przejęta. Jej oczy rozbłysły nadzieją jak wskazałam na moją Karolkę z 27 tygodnia, skaczącą po krzesłach i gadającą do siebie. <b>Jej oczy rozbłysły nadzieją</b>... Mówiłam o tym przez co przeszła, jak wygrała walkę o życie wiszące na włosku, przez jaką nerwówkę przechodzi się na początku i jak mnie zaskakiwała swoimi postępami potem.<br />
Innym razem w "mlecznym pokoju" poznałam mamę, która już pięć miesięcy była w szpitalu a jej Maleństwo było... także z 28 tygodnia - cały czas na respiratorze. Ona pierwsza mnie zagadała, zapytała o moje dziecko. Wiedziałam, że byłam tą mamą, której się zazdrości - 35 tydzień ciąży i żółtaczka to nic w porównaniu z większością tam urodzonych dzieciaków. Trzy lata wcześniej sama z melancholią i żalem patrzyłam w kierunku takich mam, odznaczających się beztroską i "normalnością". Skoro tak dobrze były mi znane mechanizmy serca mamy wcześniaka, często opowiadałam także swoją historię sprzed trzech lat, czytając w oczach tych mam, zdezorientowanych, nie wiedzących czym się pocieszać. I tak zrobiłam tym razem. Opowiedziałam pokrótce o Karolinie a dopiero potem zaczęła mówić ona. Zbladłam. "Po co ja to wszystko mówiłam?" - to było pierwsze o czym pomyślałam. Jak teraz dać jej choć słowo pociechy?<br />
Pamiętam, że powiedziałam coś właśnie o tym jak dzieci potrafią zaskakiwać i że maleństwo jest z pewnością pod najlepszą opieką. I że jest dzielną mamą a to dla jej dziecka jest najważniejsze.<br />
Historia Karolki sprawiła, że także jej oczy <b>rozbłysły nadzieją.. </b>Ale tym razem towarzyszyło mi uczucie wyrzutów sumienia, towarzyszyły mi dziwne pytania..<br />
Czy są takie sytuacje, gdy nadziei dawać nie można?<br />
<br />magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-5384250970739635612015-08-01T13:07:00.001-07:002015-08-01T13:07:32.309-07:00rodzinne wakacjeNie wiem co ja sobie myślałam? Że niby w tym chaosie uda mi się siąść, skupić i pisać? Nawet gdyby Internet nie zawalał to przecież i tak byłoby to praktycznie niemożliwe. Wybaczcie zatem, że nie uprzedziłam o naszym urlopie i przez tak długi okres nie zostawiłam tu śladu.<br />
To były bardzo intensywne dwa tygodnie. Mega chaos i mieszanka rodzinnych temperamentów także (a może nawet zwłaszcza) na poziomie "junior". Ścierają się nasze pomysły, poglądy, sposoby na..., nasze metody wychowawcze i style życia. Karolka bez starszego rodzeństwa jakże uboga jest w mechanizmy obronne. Dla niej to także szkoła życia. Dla nich obu, choć Maja udaje, że nic nie rozumie:)<br />
Ale powiem Wam ... uwielbiam ten czas mimo wszytko. Mimo tego, że okazuję się być taka niecierpliwa. Że dzieci zdaję się mieć więcej. Że często stan nabuzowania sięga zenitu.<br />
Uwielbiam go za góry, za przestrzeń, za zieleń i ciepło i sielankę. Za grilla, za jezioro, za lody w parku i kila-razy-dzienne spacery. Uwielbiam za tło na jakim mogę się poznawać, a tym tłem są właśnie ludzie. Po dwóch tygodniach czułam dwie rzeczy: stan "już dosyć" i stan "żal odjeżdżać". Na szczęście grypa żołądkowa u dzieci, która zwieńczyła nasze rodzinne wakacje, pomogła się nad sobą nie rozczulać za bardzo.<br />
Wróciłam. Pranie rozwiesiłam. Dziewczyny śpią wciąż bardzo słabe.<br />
Gdy kończą się rodzinne wakacje, to trochę tak jakby kończyło się lato... magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1055334310273902926.post-55924955608267915182015-07-15T00:48:00.000-07:002015-07-15T00:53:29.128-07:00tylko żółtaczka"Żółtaczka? To przecież nic takiego. Co drugi noworodek ma. Przejdzie jej po paru dniach." - mówili znajomi. Myślałam tak i ja. Przez około dwa dni stan właściwie się nie poprawiał, z tego co pamiętam.Wysoki poziom bilirubiny utrzymywał się.<br />
Dziewiąty czerwiec. Rano powiedzieli mi, że bilirubina spadła ciut. A potem dyżurująca lekarka w rozmowie ze mną powiedziała, że owszem bilirubina spada ale wciąż jej poziom jest bardzo bliski wskazań do transfuzji wymiennej, po czym zaczęła mi opowiadać o powikłaniach z takiej transfuzji wynikających, o powikłaniach neurologicznych, które mogą doprowadzić nawet do zgonu. Owszem dociekałam, ale to w jaki sposób został mi wtedy przedstawiony problem doprowadziło mnie do ogromnego rozstroju emocji. To była "tylko żółtaczka" a ja wybuchłam lękiem o to, że mogę ją stracić. Właściwie pod wpływem tej nieroztropnej rozmowy ożywiły się wspomnienia tamtego ogromnego strachu sprzed trzech lat. Jej "zamknięcie" w inkubatorze także robiło swoje. Lampy musiały się świecić cały czas. Nawet na czas karmienia (butelką oczywiście) nie wolno mi było ich gasić. Oczywiście nie mogłam też przystawiać do piersi - musieliśmy wiedzieć dokładnie ile zjada, żeby dużo siusiała, żeby wydalała z siebie niebezpieczny barwnik. Pani oddziałowa powiedziała: "będzie jeszcze czas na pierś". W pokoju zmieniały się mamy z dzidziusiami przy sobie a ja odciągałam pokarm maszyną i zanosiłam go na górę. Wszystko to sprawiło we mnie taką emocjonalną burzę, że z trudem mi było nad nią zapanować. To "tylko żółtaczka", cóż to było w porównaniu do tego co przeżyłam z Karoliną, ale ja roztrzęsłam się wspomnieniami, tymi samymi schematami myślenia, przypomnieniem tej huśtawki uczuć:od euforii, po koszmary. Te obrazy, te dźwięki... siedziałam i płakałam. Nad Mają, i nad sobą. Chyba nawet głównie nad sobą...<br />
Z mojego łóżka miałam dobry widok na szpitalny korytarz. Wieczorem tego dnia w moich drzwiach ukazała się cudna mała dziewczynka. Maszerowała z wysoko upiętymi dwoma kucykami, z małym wózeczkiem dla lalek przed sobą i wielgachnym uśmiechem. Jak mnie zobaczyła krzyknęła radosne "mama!!!!". Wyszłam do nich, do Karolki i jej taty i wszyscy razem pojechaliśmy na trzecie piętro. M poszedł na chwilkę do Majki a my siedziałyśmy na korytarzu. Nie mógł być długo, bo właśnie miała być zmiana pielęgniarek. I wtedy spotkałyśmy naszą ukochaną panią doktor, tą samą, która dyżurowała wtedy trzy lata temu, jak w strasznych warunkach na wózku ratunkowym urodziła się Karolka. Potem zajmowała się nami przez rok w poradni neonatologicznej. Nasza kochana pani doktor.... podeszła do nas ze swoim cudownym podejściem do dzieci. Porozmawiała z nami, z Karolinką także. Powiedziałam na ucho Karolce, żeby spytała jak się czuje Maja. Na to pytanie nasza kochana pani doktor poszła na oddział się wszystkiego podowiadywać (wtedy chyba też zaczynała swój nocny dyżur) i przyszła do nas ze spokojem i wieściami o spadającej bilirubinie. Ja jej na to, że dziś rano mówiono mi coś o transfuzji wymiennej, na co ona się zdziwiła: jaka transfuzja?<br />
Powiedziała, że nie dzieje się nic złego, że będzie dobrze, tylko Majka jest jeszcze słaba, musi nabrać krzepy! Była taka kochana.. ukoiła moje nerwy, strach, emocje. Poszła jeszcze z nami na oddział i pozwoliła Karolci zostawić obrazek namalowany specjalnie dla siostry, który umieściliśmy przy ścianie jej szklanego domku. To tylko żółtaczka... tylko żółtaczka...magdulkaleehttp://www.blogger.com/profile/04972415679399173373noreply@blogger.com0