TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

wtorek, 16 grudnia 2014

do szpitala

23 stycznia miałam termin założenia szwu. Na ten czas wprowadziliśmy się do rodziców. Szczerze powiedziawszy nie mogłam się już doczekać, aż będę miała to za sobą. Chciałam już mieć to większe poczucie bezpieczeństwa, więc jak nadszedł ten dzień byłam mocno podekscytowana.
Wiedziałam, że idę na trzy dni minimum, ale miałam nadzieję, że nie na dłużej.
Bardzo odczułam to jak inaczej, dziwniej i trudniej idzie się do szpitala, mając dziecko nie tylko w brzuchu ale i w domu.
Karolka sprawiała takie wrażenie jakby spokojnie dawała sobie radę z moją nieobecnością - no, przynajmniej pierwsze dni. M mówił, że tylko rano, po przebudzeniu mówiła, że chce do mamy, lub wieczorem, przed spaniem. Resztę dnia była raczej zajęta. Mąż wziął sobie wolne na ten czas, zajmował się nią, a gdy przyjeżdżał do mnie organizował którąś babcie lub ciocię do opieki. To był bardzo zimowy czas. Chyba jedyny taki tamtej zimy. Przez szpitalne okno podziwiałam tą piękną biel. I tylko wtedy, może raz czy dwa, Karolka bawiła się na śniegu (resztę zimy albo przechorowała, albo zimy nie było).
Przyszedł dzień zabiegu. Już byłam przygotowana, wcześniej miałam trochę badań.
Mówili, że najwyższy czas na szew, że już widać że trzeba, bo szyjka przybiera charakterystyczny kształt, który wskazuje na tendencje do otwierania.
Nie wiem czy się denerwowałam, bardzo chciałam już mieć to za sobą i chyba w ogóle nie myślałam o tym czy coś może się nie powieść. Pan doktor pokrzepiająco poklepał mnie po ramieniu przed wejściem na sale operacyjną. Znowu usnęłam.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz