TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

sobota, 18 października 2014

dwa latka

Wspaniałe urodziny. Wreszcie mamy możliwość zaprosić wszystkich, wreszcie dzieciaki mogą pobiegać po trawie. Pierwsze urodziny Karolinki świętowaliśmy, korzystając z gościnności szwagrów, mają chatkę i taras i zieleń dookoła - dzieci bawiły się cudownie, a największą frajdą okazała się zabawa z chustą Klanza (taka wielka tęczowa chusta, którą dorośli trzymają z każdej strony a dzieciaki po niej biegają, lub chowają się pod spodem itp.). I tym razem miało być pięknie, zielono i radośnie, i było. I zabawy z chustą też miały być - nie było - wielka burza pokrzyżowała plany. Najważniejsze, że zdążyliśmy chwilę pogrillować, potem torcik zjedliśmy już w domu.
A Karolka? Bardzo wymowna była jej "ucieczka do domu" w tym największym grillowym chaosie. Jej twarz mówiła wszystko: "dla mnie to za dużo" i po prostu chciała się wymknąć.

W świętowanie urodzin wpisaliśmy jako tradycję odwiedziny oddziału wcześniaków, byliśmy zatem i tym - drugim już - razem w Klinice. I też było wspaniale. Mimo remontu i ciasnoty personel przyjął nas bardzo serdecznie, a Karolka na rękach pani oddziałowej o dziwo czuła się bardzo dobrze. Nie pamiętam już jak zaczął się temat starań o kolejne dziecko, pewnie najpierw przez żarty.. tak, tak.. panie pielęgniarki zaczęły coś mówić, że próżnujemy, na co ja odpowiedziałam, że u nas to nie takie łatwe. Panie przejęły się tematem, zaczęły doradzać i podpowiadać różne rozwiązania, ofiarowywać pomoc, kochane... I pamiętam, że padły wtedy nazwiska paru lekarzy, ja zapamiętałam jedno, które poleciła nam pani oddziałowa. Była bardzo pewna swojej dobrej porady.
I tak w mojej głowie zaświtała myśl o tym, żeby może zapytać jeszcze raz innego lekarza o zdanie. Bardzo ociężała myśl.

Karolinka miała dwa latka. Dużo mniej myślałam już wtedy o tym w jak straszliwych warunkach przyszła na świat (pamiętam, że w dniu jej pierwszych urodzin nie mogłam poradzić sobie z obrazami traumatycznych wspomnień). Patrząc na nią czułam dumę, wdzięczność, podziw. Nie mogłam się nadziwić.. To mi nie przechodzi do tej pory.


Ps. .. a tak długo kazałam czekać na drugiego posta, bo byliśmy w górach tydzień. Wreszcie nam się udało. Tatry piękne, jesienne, zadumane.. Spowolnione takie, przez małe nóżki Karolinki. I przez rączki też - ciągle chciały wrzucać kamyczki do potoków. Wszystko wolniej, cierpliwiej, mniej na butach. Staliśmy się takim obrazkiem o jakim marzyłam. Tzn jako młoda i szalona, chodząc po górach z plecakiem większym od siebie, mijając rodziny z dziećmi, myślałam sobie, że nie mam większego marzenia niż kiedyś tak wyglądać. Teraz mijaliśmy takich młodych i szalonych z plecakami, pędzących w porównaniu do naszego tempa. Co myślałam?
Że też kiedyś taka byłam:) Pachniały mi góry moją cudowną młodością i beztroską. Że uwielbiam w górach ich "taką samość". Że się nie zmieniają (no prawie, topograficznie nie, ale to co halny z tamtego roku nawyczyniał w dolinach - serce pęka). Że jak tu przyjdę z laseczką w ręce nadal będą takie same.  I też wtedy mi pewnie zapachnie młodością...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz