TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

środa, 5 sierpnia 2015

mały gość i nadzieja

Jedną, najwspanialszą dla mnie, wizytę Karolki w szpitalu już  dla Was opisałam. Poza nią Karolka była u nas chyba jeszcze dwa razy; o jednym z nich chciałam dziś napisać.
M ją pewnie musiał zabrać ze sobą, chcąc zobaczyć się z Mają, bo z Karoliną nie miał kto zostać. Podczas gdy on był u naszej nowej "Malińskiej", ja siedziałam z czterolatką na korytarzu. Miałyśmy szczęście spotkać obie nasze ukochane panie doktor, które przed trzema laty zajmowały się nami tak troskliwie. Karolka najpierw z nieśmiałością a potem z ochotą wdała się z nimi w żywą dyskusje o swojej nowej siostrze. Opowiedziała paniom wszystko co wie na jej temat oraz całą swoją wiedzę o opiece nad niemowlęciem. Tak oto nasze "szkolenie" przyniosło pierwsze rezultaty - egzamin teoretyczny zaliczony. To spotkanie było przemiłe.
Drugie, bardzo wiele znaczące spotkanie tego dnia - Karolka nie mówiła już nic, mimo to odegrała znacznie ważniejszą rolę. Na korytarzu siedziały mamy wcześniaków, czekające na znak od personelu, aby znów wejść na oddział do swoich pociech (pewnie pielęgniarki miały zmianę). Czytałam im z oczu co dzieje się w ich sercach - znałam to doskonale. Jedną z mam zdążyłam już poznać wcześniej, pewnie w "mlecznym pokoju" albo przez jeszcze inną mamę. Jej wcześniaczek urodził się w 28 tygodniu, była ogromnie przejęta. Jej oczy rozbłysły nadzieją jak wskazałam na moją Karolkę z 27 tygodnia, skaczącą po krzesłach i gadającą do siebie. Jej oczy rozbłysły nadzieją... Mówiłam o tym przez co przeszła, jak wygrała walkę o życie wiszące na włosku, przez jaką nerwówkę przechodzi się na początku i jak mnie zaskakiwała swoimi postępami potem.
Innym razem w "mlecznym pokoju" poznałam mamę, która już pięć miesięcy była w szpitalu a jej Maleństwo było... także z 28 tygodnia - cały czas na respiratorze. Ona pierwsza mnie zagadała, zapytała o moje dziecko. Wiedziałam, że byłam tą mamą, której się zazdrości - 35 tydzień ciąży i żółtaczka to nic w porównaniu z większością tam urodzonych dzieciaków. Trzy lata wcześniej sama z melancholią i żalem patrzyłam w kierunku takich mam, odznaczających się beztroską i "normalnością". Skoro tak dobrze były mi znane mechanizmy serca mamy wcześniaka, często opowiadałam także swoją historię sprzed trzech lat, czytając w oczach tych mam, zdezorientowanych, nie wiedzących czym się pocieszać. I tak zrobiłam tym razem. Opowiedziałam pokrótce o Karolinie a dopiero potem zaczęła mówić ona. Zbladłam. "Po co ja to wszystko mówiłam?" - to było pierwsze o czym pomyślałam. Jak teraz dać jej choć słowo pociechy?
Pamiętam, że powiedziałam coś właśnie o tym jak dzieci potrafią zaskakiwać i że maleństwo jest z pewnością pod najlepszą opieką. I że jest dzielną mamą a to dla jej dziecka jest najważniejsze.
Historia Karolki sprawiła, że także jej oczy rozbłysły nadzieją.. Ale tym razem towarzyszyło mi uczucie wyrzutów sumienia, towarzyszyły mi dziwne pytania..
Czy są takie sytuacje, gdy nadziei dawać nie można?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz