TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

wtorek, 7 kwietnia 2015

poświątecznie

Nic nie pisałam. Czas świąteczny i przedświąteczny jest dla mnie bardzo intensywny - istna gra żywiołów..
Ten pierwszy - żywioł przygotowań. Wszystko na raz. Wszystkiego dużo. Idealna organizacja czasu, mobilizacja sił, żeby wszystko ogarnąć, żeby poza sprzątaniem i gotowaniem być jeszcze w wielu miejscach i wielu funkcjach. By spędzać czas (którego nie ma) z bliskimi, by pokazać dzieciom piękno świąt, tradycji, by jakoś wytłumaczyć czterolatkowi ich sens. Żywioł mama. 
Drugi?
Żywioł wszystkich wydarzeń w kościele. Każde niesie ze sobą tyle uczuć.. Miłość niepojęta, uniżona do stóp tuż obok zdrady; strach co wychodzi krwią wraz z potem razem z samotnością i znowu - miłość wbrew wszystkiemu; żołnierze - emocje jak na wojnie, cierpienie i ból nie do zrozumienia dla nas.. i wzruszenie, bo On wstaje.. podnosi się.. Cisza śmierci, płacz matki..Nicość, rozczarowanie.. A potem już zupełnie niepojęte wydarzenie Zmartwychwstania, niedowierzanie tuż obok odrodzonej nadziei.. radość. Ten żywioł zamknięty w murach świątyni wypełnionej światłem i ludźmi. W świecie makro dzieją się te wszystkie wielkie rzeczy, dzieje się liturgia do której chce się zbliżyć serce, do której chce się wysilić. W świecie mikro - to jakiś zakątek gdzie znajduję sobie dogodne miejsce, żeby coś widzieć a mimo wszystko zaszyć się w kąt. W świecie mikro bardzo lubię ten moment sobotni, gdy światło rozchodzi się po ludziach, gdy przekazują je sobie od świecy do świecy i na chwilkę z obcą osobą ta chwila światła staje się wspólna. W świecie mikro pan za mną przysypiał, głowa leciała mu tak śmiesznie.. ale potem ten sam pan zmobilizował pana na ławce przed nim, żeby się przesunął i zrobił mi miejsce. Od tamtej pory ten pan i ja byliśmy kumplami, na znak pokoju wymieniliśmy wielkie uśmiechy, a że ja siedziałam teraz przed nim to tylko słyszałam, jak co jakiś czas próbował udawanym kaszlem usprawiedliwić się z chrapania:)
I jeszcze jeden żywioł.
To ludzie. To spotkania. To rozmowy. To wszystko skupione w tych dwóch dniach, ściśnięte, żeby ogarnąć jak najwięcej tych twarzy, rozmów, spotkań... To najbliżsi, to dalsza rodzina dawno nie widziana, rozmowy też o ludziach. Żywioł. W tym wszystkim dzieci. Ich zabawy, wrzaski i piski, usmarowane słodyczami buzie, bo teraz wolno.Żywioł junior to dopiero jest żywioł:)
Karolka zadawała wiele pytań. Uczestniczyłyśmy w tych wydarzeniach w dzień, zabierałam ją do kościoła na adoracje, na drogę krzyżową, w liturgii triduum uczestniczyliśmy bez dzieci, wymieniając się.I były takie dwa wzruszające, cudne momenty, które w czystości jej dziecięctwa pokazały czystość i prostotę jej przeżyć (poza nimi było normalnie - kościółkowy urwis). Jak wróciłyśmy z adoracji w piątek (Pan Jezus był w więzieniu) była taka zatroskana, w domu zaczęła śpiewać : Lulajże Jezuniu...
W sobotę przyszedł do nas dziadziuś.
 - Karolka opowiedz dziadziusiowi gdzie dzisiaj byliśmy (byłam pewna, że zacznie opowiadać o koszyczku i święceniu)
 - Byliśmy u Pana Jezusa, odwiedzamy Go teraz codziennie...
Po świętach. Po wybuchu żywiołów nastaje spokój i zostaje refleksja i pytanie: ile z tego zostaje i co dalej. Triduum tętni życiem, bo triduum to życie. To są nasze emocje, sytuacje i wybory. Ileż Wielkich Piątków mamy już za sobą, ile przeżywamy, ile śmierci już znieśliśmy, ile umarliśmy? I chyba chodzi tylko o to, żeby na śmierci się nie zatrzymać. Żeby z naszych śmierci zmartwychwstawać. Wciąż i ciągle od nowa. 

1 komentarz: