Leżenie przyniosło efekty. Okazało się, że sytuacja jest w miarę ustabilizowana, lekarz powiedział, że widać, że leżę teraz już tylko leżenie mi pozostaje, żeby jak najdłużej utrzymać dziecko w moim łonie. Półmetek. Na usg wypatrzył dziewczynkę, choć kazał się nie nastawiać, bo była ułożona nóżkami w dół i musiałby mnie gnieść po dolnym brzuchu, a to przecież niewskazane.
Jak do tej pory wszystko zgadzało się z lekarską przepowiednią (no może z wyjątkiem szwu, który jednak nie był silniejszy od słabości mojego organizmu - niewydolnej szyjki macicy). Nie krwawiłam długo - jeśli krwawiłam, nie leżałam w szpitalu więcej, niż było to założone na początku. Przyszedł czas na drugą hospitalizację - podanie sterydów na rozrost płuc w razie przedwczesnego porodu. Miałam jeszcze tylko zrobić obciążenie glukozą. To był kwiecień, pierwszy kwiecień, a skoro kwiecień to przeczytałam list do siebie, od "mamy ze stycznia" (patrz post: kartka z kalendarza) i napisałam:Nie zapominam. Cudownie jest myśleć o sobie w kwietniu z perspektywy stycznia,
ale oczywiście mi mało i pierwsze co pomyślałam, to że powinnam była napisać do mamy z maja.
27 tydzień to mało, mało mi. Czas płynie wolno!
A do "mamy z maja":
Czy już możesz być z siebie zadowolona, czy jeszcze Ci mało? Jestem mamą z kwietnia i z zazdroszczę ci mamo z maja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz