TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

piątek, 6 listopada 2015

pasowanie na wspierającego rodzica

Wybaczcie, że tak rzadko piszę. Zupełnie nie mam weny i chyba brakuje mi życiowej energii. Dlatego dziś po prostu opowiadanie. Z puentą.

Moja Karolka wciąż nie najlepiej znosi chodzenie do przedszkola. Codziennie rano marudzi a potem, jak wracamy, opowiada z entuzjazmem, że było super.Aklimatyzuje się bardzo powoli, na wiele rzeczy wciąż się nie zgadza i jest bardzo uparta, ale też pokonała już wiele swoich ograniczeń. Nie wgłębiając się w temat, ostatnio na pasowaniu na przedszkolaka (gdzie Karolina trzymała się mojej nogi lub ręki i nic nie chciała zrobić, zatańczyć, powiedzieć) maluchy śpiewały bardzo starą piosenkę(pamiętam ją ze swoich przedszkolnych lat): "Jestem sobie przedszkolaczek" - nieśmiertelny hit. Tak mi się smutno zrobiło, jak wybrzmiała ostatnia zwrotka: "kto jest beksą i mazgajem, ten się do nas nie nadaje, niechaj w domu siedzi sam, ram tam tam.."
A więc jeszcze się to śpiewa. Nie mogłam tego pojąć.
Moja Karolka pewnie wypadła blado, nie śpiewała, nie deklamowała wierszyków, nie chciała stać z dziećmi.. (pamiętacie może jak kiedyś, jak jeszcze była niemowlakiem,  pisałam Wam o jej nadwrażliwości, że potrzebuje długiego czasu aklimatyzacji w nowych miejscach  i to jej zostało a może nawet robi się coraz gorzej?nie wiem) Ale były też inne dzieci, całe zapłakane, wołające mamę, nie chcące występować. One też usłyszały od tych radosnych: wynocha! Nie mogę pojąć, że nadal uczy się dzieci tego hitu, można by chociaż pominąć tą głupią ostatnią zwrotkę, bo reszta jest fajna.
A może przesadzam?  Śpiewały ją w końcu całe pokolenia dzieci. Może to tylko piosenka...?
Karolka często śpiewa ją w domu i nigdy tego negatywnie nie skomentowała. A ja jej nie zabraniałam śpiewać, żeby nie podkreślać znaczenia tych słów, które dla niej są tylko piosenką.

Dla mnie ten dzień był także niezłą szkołą: mama!nie porównuj! Patrzyłam chyba z lekką zazdrością na te dzieci, które mówiły wierszyki, klaskały, machały uśmiechnięte do rodziców, siedzących beztrosko na widowni i robiących zdjęcia. Wróciłam do domu taka zdołowana, szukałam w sobie winy: co ja robię źle? A największą i najbardziej oczywistą był fakt, że dałam jej odczuć swój zawód. To pewnie było gorsze niż ta nieszczęsna piosenka.

5 komentarzy:

  1. Potem z tych radosnych dzieci, wyrastają radośni dorośli, którzy omijają szerokim łukiem ludzi smutnych i cierpiących :(..Taki jest ten nasz podły świat :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Serce się kraje. Ale pewnie w każdym przedszkolu są podobne "dramaty". Troche też od przedszkola zależy... Moja mama jest przedszkolanką (od kilku lat w prywatnej placówce) i juz od jakiegoś czasu zrezygnowali z pasowania w obecności rodziców. Dzieci same się bawią a rodzice oglądają fotki. Może tak jest lepiej... Grupy sa mniejsze niż w państwowych przedszkolach i łatwiej oswoić nawet te "trudniejsze" dzieci. Na pociechę dodam, że często własnie one radzą sobie potem lepiej niż "radośni"równieśnicy - również emocjonalnie! Wrażliwcy wyrastaja na ludzi wrazliwych (co jest dobre) ale wbrew wszystkiemu odpornych (wg mojej mamy z 25 letnim stażem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koncepcja pasowania bez rodziców bardzo mi się podoba. I w ogóle dziękuje za cały komentarz i podzielenie się doświadczeniem mamy. Jakoś tak mi się lżej na sercu zrobiło:)

      Usuń
  3. My mieliśmy pasowanie w poniedziałek. Antoś, choć zazwyczaj bardzo żywy i towarzyski, bardzo się przeląkł i też wyladował na moich kolanach:) Trochę smutno, to fakt. Troch też taki zawód. Ale coś w tym jest, co napisała przedmówczyni- ta wrażliwość w serduchu zostaje na zawsze i to jest piękne. A odwagę i odporność da się w sobie wypracować (ja zawsze byłam takim wrażliwcem)

    OdpowiedzUsuń