TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

niedziela, 20 grudnia 2015

prośba o cierpliwosc

Kochani, jak już pisałam krucho u mnie z veną. Czas przedświąteczny, dwójka w domu (Karolka nie chodzi na razie do przedszkola z obawy przed infekcjami) i.. niespodzianka jaką szykuję, a mianowicie blog w nowej odsłonie. Proszę o cierpliwość i wytrwałość:)

czwartek, 10 grudnia 2015

misterium cierpienia

Czuję jak żebra wbijają mi się w już dosyć mocno skurczony żołądek. Zresztą wszystko mam już chyba skurczone, każdy wewnętrzny narząd, mózg mi się kurczy i wyciska łzy.
Myję garnek nerwowo, coś we mnie zastanawia się, czy zrobiłam już Mai kolacje.
Znowu ścisk wszystkiego we mnie.
Moje dziecko maleńkie jest w szpitalu, samo, beze mnie... nie mogę z nim tam być, bo to intensywna terapia. Jestem w całkowitej rozsypce. Próbuję się trzymać jakoś, odpowiadać na pytania Karolki i w miarę normalnie z nią rozmawiać, ale każdą komórką ciała chce być przy Mai, każdą sekundę wypełniam myśleniem o niej, każda sekunda mnie boli... nie radzę sobie z domem bez niej, z tym, że nie mogę być z nią, z poczuciem winy, z przeszłością, która mi się przypomina tym terrorem serca.

Majka zachorowała na zapalenie płuc. Zaczęło się od złapania wirusa po siostrze (Karolka miała zapalenie krtani), od gęstej wydzieliny zalegającej w drogach oddechowych, którą trudno jej było wykaszleć i w końcu od przyśpieszonego oddechu, który sprawił, że pojawiliśmy się w sobotni wieczór w opiece całodobowej, ale odesłali nas do domu, bo Majka na nurofenie zachowywała się dosyć normalnie, a osłuchowo nie było zmian. Mimo podjętego leczenia, głównie wziewnego, jej oddech się nie zmieniał. Po południu w niedziele znowu wróciliśmy, żeby ją osłuchano. Tym razem słychać było szmer po prawej stronie, zaczął się proces przyjmowania do szpitala z postawioną diagnozą zapalenia płuc. Byłam przerażona. Ale to był dopiero początek. Parę godzin próbowaliśmy zatrzymać duszność ale było ciągle gorzej. W nocy jechaliśmy karetką do Prokocimia (dzięki Bogu spała całą drogę...) i tam została na intensywnej terapii, a za nami zamknięto drzwi. Mogliśmy ją tylko odwiedzać dwa razy w ciągu dnia. Spędziła tam dwie doby zanim przeniesiono nas na normalny oddział, gdzie jeszcze sześć dni zmienialiśmy się w byciu przy niej.
Wróciliśmy do domu przedwczoraj.
Napięcie schodzi ze mnie powoli.
Nie opowiadam szczegółowo tego co przeżyliśmy, bo nie chcę rozwijać Waszej wyobraźni, po co.

Dziś chylę czoła przed wszystkimi dziećmi, które trafiają do szpitala, przed wszystkimi rodzicami, którzy tam z nimi są, czasem tygodniami, miesiącami... Słyszę w uszach słowa jednego taty: dzieci nie powinny chorować... Każdy z nas ma w sobie to zdanie i bunt gdy patrzy na cierpienie dzieci. Boże co chcesz powiedzieć? Nie wiem tego jeszcze, muszę się zastanowić nad tym, nad Twoją przemową..

ps. i jeszcze taka mała porada dla ratowników medycznych:  nie zadawajcie matce jadącej z dzieckiem na sygnale pytania "jechała już kiedyś pani karetką?"

wtorek, 1 grudnia 2015

odchodząc od zmysłów

Wybaczcie, że Was zaniedbuje. Wyjaśniam.. na razie pokrótce:
Maja. Zapalenie płuc. Intensywna terapia.
Dziś pierwsze ciut lepiej.