TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

czwartek, 28 maja 2015

ból rodzenia

  Siedzę przed pustym szablonem i nie wiem od czego zacząć. Całe to moje blogopisanie w drugim wydaniu ma swoją kulminację właśnie tutaj - dzień narodzin Mai, dzień kolejnego cudu w moim życiu. Dobrze, że opisywanie tego wydarzenia zbiega się w czasie... (no z lekkim opóźnieniem:))  z Dniem Matki, bo mam rozpalone serce, w sam raz na taki temat:) No ale dosyć tych wstępów, już Wam piszę jak to było.

  Z porodówki przeniesiono mnie na oddział, jak już pisałam, do sali dla pań oczekujących na poród. Wcześniej, będąc w szpitalu i obserwując organizację pracy oddziału, zawsze z utęsknieniem myślałam o tych salach.. Wreszcie tu byłam... Obok mnie pani, która - z tego co pamiętam - czekała na skurcze już po terminie. Wszystko było idealnie tak jak to zawsze jest: skurcze regularne, coraz częstsze, coraz mocniejsze, a ja przyłączona do ktg regularnie zwijałam się z bólu...cudownie! Nie wiem czy zdołam opisać tą radość z bólem na pierwszym planie.. czułam się wreszcie jedną z.., czułam się wreszcie normalna, czułam się bezpieczna, czułam się szczęśliwa, czułam się jakby wynagradzana....czułam, że to wreszcie jest mój czas, czułam, że dla mnie jest każda chwila... Bolało mnie straszliwie, coraz bardziej, a ja miałam w sobie taką radość.. to była moja siła... Oczywiście narzekałam, mówiłam, że już nie mogę, że nie dam rady.. ale w środku myślałam.. jakie to fantastyczne, niesamowite, cudowne.. ja rodzę! Ja rodzę ze spokojem, jestem właśnie w tych chwilach najbardziej kobietą, ból rodzenia mnie uszlachetniał.. Do tego wszystkiego w ogrodzie botanicznym był koncert saksofonowy.. naprawdę dawali czadu.. To było dla mnie! Naprawdę! Jak fanfary, jak nagroda.. czułam się tak jakby to sam Bóg zamówił dla mnie tą muzykę na ten niezwykły czas.. uwieńczenie wszystkich trudów z jakimi przyszło mi się zmagać na drodze do nowego ŻYCIA !!, uwieńczenie mojej tęsknoty za tą chwilą..

 Mąż siedział obok mnie z zegarkiem w ręku, zapisywaliśmy częstotliwość skurczów. Pamiętam, że powiedziałam mu wtedy, że czuję się bardzo słaba (fizycznie), bo te kroplówki rozkurczowe bardzo mnie osłabiły, i nie wiem czy fizycznie dam radę - to była moja jedyna wątpliwość. Mój mąż powiedział wtedy zdanie, które powtórzyłabym każdej, bojącej się porodu, kobiecie: ale masz w sobie wewnętrzną siłę i z pewnością dasz radę. Tak, miałam ją, on miał 100% racji. Kobieta ma w sobie taką siłę niezłomną.. coś niesamowitego. Dyżur miała wspaniała położna, zajmowała się mną bardzo troskliwie i przewiozła na znaną mi już porodówkę, gdy skurcze powtarzały się co 3 minuty bodajże. Była godzina osiemnasta.
Tu położna, widząc mnie, zareagowała głębokim westchnieniem, bo właśnie schodziła ze swojej zmiany, umęczona. Położyła mnie na łóżku, skurcze były już bardzo silne. Jeszcze chciałam koniecznie do toalety, pozwoliła mi chociaż uważała, że i tak się nie załatwię, bardzo często tak jest. Gdy byłam w ubikacji zapytała który to mój poród, a jak jej powiedziałam, że trzeci (myślała, że pierwszy) to kazała mi wracać czym prędzej, żebym tam nie urodziła:) Potem dała mi jakiś gaz ogłupiający i kazała wciskać guziczek, jak będę czuła bóle parte i wyszła. Nie na długo. Przywołałam ją dosłownie po chwili, bo po pierwsze ów gaz sprawił, że zakręciło mi się w głowie a po drugie poczułam już bóle parte. Nie miałam już naprawdę siły, krzyczałam, poród zaczął się na dobre a wszystko działo się bardzo szybko i bardzo boleśnie, mąż nawet nie zdążył wejść. Byłam przekonana, że kolejnego parcia już nie wytrzymam. I wtedy na świat przyszła nasza kochana Majcia... Godzina 18:35, 2710 gramów, 8 w skali Apgar. Tyle na dziś, a ciąg dalszy już niedługo...  


niedziela, 24 maja 2015

a jednak

Mąż się trochę uspokoił, chyba miał nadzieję, że to jeszcze nie teraz, chciał się lepiej przygotować i być w lepszej formie. Został więc na razie w domu z Karolą a przyjechał gdzieś koło 15-tej. Wtedy już wiedzieliśmy, że to żaden fałszywy alarm.. skurcze wróciły i znowu zaczęły się robić coraz bardziej regularne i coraz silniejsze. O piętnastej właśnie zdecydowano, że rozwiązujemy szew. A więc jednak... ja rodzę!

środa, 20 maja 2015

fałszywy alarm?

 Wiecie jak pachnie taki ciepły świt? Rześkie powietrze. Właściwie to był jeszcze zapach nocy. Z pewnością pozostanie on w mojej pamięci jednoznacznym skojarzeniem z tamtymi chwilami. Taki zapach ciepłej nocy a potem puste korytarze kliniki, pusta poczekalnia.. ach co tu się dzieje za dnia, każdego dnia! Sama nie raz spędziłam na tych krzesłach parę godzin czekając na przyjęcie do szpitala. Teraz od razu mnie położono w poczekalni, poczekalni na lekarza dyżurnego. Wydawało mi się, że jak już mam skurcze co pięć minut, to musimy się śpieszyć, ale co ja właściwie wiedziałam o porodach... Poganiałam pielęgniarkę, bo przecież mam szew, a lekarz długo nie nadchodził. Z drugiej strony..  w końcu jestem w szpitalu, jestem bezpieczna, nie będę się przejmować. Za to przejęty był mój mąż. Gdy wyszłam wreszcie z ambulatorium i powiedziałam mu, że zabierają mnie na porodówkę, że to już nie fałszywy alarm, to wrócił do domu, żeby ogarnąć wszystko, żeby gdzieś ulokować Karolkę i do mnie wrócić, i... pierwsze co zrobił to zabrał się za pranie ubranek.. o szóstej rano:) Tymczasem mi na porodówce dano rozkurczową kroplówkę. Od razu każdemu kto wchodził przypominałam natarczywie, że mam GBS-a  - to moja obsesja-  i dano mi antybiotyk. A potem skurcze wyciszały się. Na obchodzie odłączono leki przeciwskurczowe. Powiedzieli, że właściwie na takim etapie już nie powinno się powstrzymywać porodu, żebym się nie obawiała (kochani.. obawiałabym się parę tygodni temu! teraz byłam całkowicie przygotowana). Ale skurcze ucichły.  Pożegnałam się z porodówką, bo przenosili mnie na zwykły oddział, a szkoda.. tak mi się tam podobało.. A więc jednak fałszywy alarm?

poniedziałek, 18 maja 2015

czwarta nad ranem

Nie wiedziałam co myśleć. Czy to moje zwykłe koszmary, które już nie raz powodowały, że bolał mnie brzuch? Czy powinnam reagować? Przewracałam się z boku na bok, nie mogłam zasnąć. Czułam, że dosięgam takiego napięcia nerwowego, z którego łatwo się nie uwolnię, mimo, że stosowałam wszystkie moje metody uspokajające. Gdy tabletki rozkurczowe nie pomogły, a w moim bólu odkryłam jakieś cykliczne napięcie, obudziłam męża. Zwlekałam, bo zarówno on jak i Karolka dogorywali jeszcze po ostatniej chorobie. On miał znowu anginę, ona kaszel. Była pewnie jakaś czwarta nad ranem. Nie uwierzycie, ale nie miałam spakowanej torby do szpitala. Już jakiś tydzień wstecz to chodziło za mną, przygotowałam sobie parę rzeczy, ale ostatecznie pakowałam się wtedy, w nerwach, o czwartej nad ranem. Nie wzięłam więc zbyt dużo rzeczy. Wjeżdżając na przyszpitalną ulicę wiedziałam już, że to skurcze. Zmierzone z zegarkiem, co 5 minut. Poczułam przyjemne przedporodowe podekscytowanie - uczucie jakiego wcześniej nie znałam.
To był pierwszy dzień trzydziestego szóstego tygodnia!

środa, 13 maja 2015

wyprawka

Tym razem miałam właściwie wszystko - nie tylko po Karolinie. Właściwie to po niej miałam niewiele, łóżeczko i trochę ciuszków (wózek i fotelik sprzedaliśmy). Większość dostałam po dzieciach w rodzinie, zwłaszcza po Zuzce - rówieśniczce Karolki. Tym razem byłam w ciąży sama, nikt w rodzinie się nie skusił;) Dopiero teraz, w lipcu narodzi się kuzynek (lub kuzynka), z którym pewnie Maja będzie się kiedyś bawić. Zatem wyprawka się tylko przetransportowała od siostry na wieś, oczywiście za pośrednictwem małżonka. Trochę ciuszków, tych najmniejszych, zostawiliśmy ze sobą u rodziców, żeby je przygotować.
Zaczęłam się zastanawiać co muszę mieć, żebym czuła się bezpieczna i przygotowana.
Co więc kupiłam?
Po pierwsze - części do laktatora. Mam swój wysłużony, z końcówką elektryczną lub ręczną, do którego można dokupić części, które się najbardziej zużywają. To była najważniejsza rzecz, bo przygotowywała psychicznie do odciągania pokarmu w razie jakichkolwiek trudności, ale i tak miałam cichą nadzieję, że może nie będę jej potrzebować.. ? Potem: pieluszki tetrowe, kilka flanelowych, jednorazówki, chusteczki, i kosmetyki, a właściwie jeden, płyn do kąpieli (używaliśmy oilatum). To chyba wszystko, co kupiłam w tamtym czasie. Widok i zapach tych przedmiotów kompletnie mnie rozczulił, ożywił prawie namacalnie tamte chwile. Te cudowne, słodkie chwile, dla nas takie pierwsze, takie wyczekane, pachnące maleńką, niemowlęcą Karolką.. ach co do był za cudny czas.. dotyk CUDU..
A teraźniejsza Karolka też dostała wyprawkę, a właściwie zestaw szkoleniowy. Mój małżonek wybrał dla niej lalę - bobasa, z akcesoriami. Tak się uparł na tę, konkretną, że jeździł po nią ze dwa razy (za pierwszym było jakieś zamieszanie z kodami? już nie pamiętam, ale nie miała ceny). To było coś. Karolka bardzo się przejęła tematem - szkolenie uznałam za rozpoczęte i udane. Na lali tłumaczyłam różne czynności związane z opieką nad dzidziusiem i już wtedy zaczęłam.
 Po drugiej stronie barykady, ta druga ja: miewałam nocne koszmary, często nie mogłam spać, najmniejsze dziwne symptomy sprawiały, że trudno mi było się uspokoić, wyolbrzymiałam ich nasilenie i zagrożenie.
I jeszcze jeden, zadziwiająco nowy stan ducha, który pojawił się we mnie: zmęczenie. To pytanie: ile jeszcze?, narzekanie, że już trochę mam dość.. jak większość z nas pod koniec ciąży. Nowością było dla mnie takie zmęczenie spowodowane czasem trwania ciąży, a nie zagrożeniem. I to zmęczenie sprawiało mi przyjemność -  co za paradoks - dlatego, że czyniło mnie normalną, tą jedną z wielu.
Czy ta ciąża się kiedyś skończy?Jak się skończy? Matko Boża moja z Dzieciątkiem... ile mam jeszcze wytrzymać? Co mnie czeka? Co to będzie, co to będzie?

piątek, 8 maja 2015

trochę o Wąsólu Wąsaczu

Znowu bohatersko zdał egzamin. To był dla niego trudny, nerwowy czas: ja leżałam w ciągłym zagrożeniu, Karolka często chorowała, potrzebowała dużo uwagi taty, bo mamy miała mniej. Sam także dużo chorował, miał chyba dwa razy ostrą anginę, często kłopoty ze snem. Tak pięknie się złożyło, tzn tak cudnie wspiera sam Bóg, otacza opieką rodzinę przy nadziei, że M dostał nową pracę od połowy lipca, zatem wcześniej był na wypowiedzeniu z poprzedniej. Co za tym idzie miał trochę czasu, żeby z nami być i przed i potem - fantastyczne! Przede wszystkim starał się zająć twórczo czas Karolci. Często razem wychodzili. W weekendy zabierał ją na wieś, tzn do naszego domu - była zachwycona. Sam także przygotowywał nasz dom... Wynalazłam na  starej tablicy.pl mebelki dla Karolki bardzo ładne i w dobrym stanie - świetna okazja. Wujek Piotrek zrobił Karolci piękne, drewniane łóżeczko z motywami gwiazdek i księżycem - bardzo mi zależało, żeby je wypróbowała wcześniej, żeby się nie zorientowała, że "zabieramy" jej łóżeczko dla Mai. Kupiliśmy także łóżko dla siebie. Nasze pierwsze takie małżeńskie łoże(wcześniej albo rozkładak albo materac). Zupełnie przeorganizowaliśmy sypialnie, żeby to łóżko się tam zmieściło razem z łóżeczkiem "pod ręką". Zasialiśmy przed domem trawę, wreszcie! Przeorganizowaliśmy, zasialiśmy?? Hehe.. dobre. Ja tylko sterowałam z mojego centrum dowodzenia - legowiska dziennego, a M to wszystko fizycznie wykonywał. Jeździł po mebelki, rozkręcał, skręcał, umieszczał, robił mi zdjęcia, potem całą sypialnie sam wymyślił, żeby pomieścić w jej skromnych gabarytach duże łóżko, komodę i łóżeczko. I szafkę nocną - mój kaprys. Zaczęliśmy już myśleć o urodzinach Karolki. Kupiliśmy jej zjeżdżalnię ogrodową - znowu jeżdżenie, skręcanie, ustawianie.. Dzielny ten mój mąż, oj dzielny.Ciut wyprzedzę fakty, choć w swoim czasie się rozpiszę o tym dniu.. no bo co powiedziała kochana żonka jak pierwszy raz weszła do domu...?
A czemu nie umyłeś podłogi?
Ach te żony... ;)

ps. i jeszcze dla Was "kwiatek" z dzisiejszej rozmowy Karolki z tatą.
T: Podoba Ci się moja broda?
K: Nie! Podobasz mi się bez brody. I bez tych okropnych wąsów, ty wąsólu wąsaczu :)

poniedziałek, 4 maja 2015

mój problem - moja głowa

Nie wiem, czy będę umiała napisać Wam co działo się w mojej głowie. Leżałam i leżałam, czas płynął powoli, dzień do dnia podobny, czasami moje dotychczasowe przeżycia z wielką siłą wybuchały wspomnieniami - to tak żeby nie zapomnieć o strachu. Czasem po prostu patrzyłam w jeden punkt, w bruzdę na suficie, albo w obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem, który wisi u rodziców na ścianie. Nawet bez konkretnych słów modlitwy - tylko gapiłam się wymownie.Wiosna dochodziła do mnie przez balkon, zapach i ciepło, lekki wiaterek. Potem jak było coraz cieplej często leżałam sobie na balkonie przez jakiś czas. Pewnie myślicie, że z tygodnia na tydzień robiłam się coraz spokojniejsza. Rzeczywiście, w jakiejś części mnie tak było. Niestety druga część mnie dokuczała bezlitośnie. Zaczęłam martwić się o rozwiązanie.. teraz, gdy już doczekałam w miarę bezpiecznego terminu, gdy już nie musiałam się bać tego bardzo wczesnego porodu, bardzo łatwo znalazł sobie strach nowe, wolne przestrzenie - to co nowe, co nieznane. W taki oto sposób trafiłam do szpitala z bólem brzucha - to był tylko fałszywy alarm.
Żyliśmy ciągle na granicy wytrzymałości. Nerwy napięte, takie przygotowane... Zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki. Zmęczenie psychiczne, zmęczenie sytuacją, zmęczenie cierpliwością.
Pewnego dnia w tym zmęczeniu dotarło do mnie, że to już niedługo.. Nieprawdopodobne odkrycie. Czekanie, odliczanie dni i nieustanne zmaganie z myślą, że to jeszcze tak dużo czasu - wszystko to przyczyniło się do mojego śmiesznego zdziwienia (był maj; co prawda termin miałam na 10 lipca, ale szew miałam mieć zdejmowany w połowie czerwca, w 37 tygodniu (w urodziny Karoliny:)), co najpewniej wywoła poród)
A więc mam jeszcze miesiąc czasu jak dobrze pójdzie a tu nic nie gotowe..
I tak zaczęłam myśleć o wyprawce.