TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

piątek, 27 lutego 2015

aktywność pozioma

Rano budziłam się jako jedna z pierwszych, mamy nigdy nie udało mi się wyprzedzić. Słyszałam jej krzątanie się po kuchni. Potem już cały dom szykował się do wyjścia, kolejka do toalety, łazienki, kilka słów zamienianych w pospiechu, M. ubierał mi Karolkę, podawał jej śniadanie, ja ją czasem czesałam.
Po porannej toalecie przechodziłam na legowisko dzienne, gdzie bardzo często czekało już na mnie śniadanie zrobione przez mamę, czasem przez męża. Do legowiska zabierałam parę rzeczy: chusteczki, książkę, laptopa, pilota, telefon, różaniec.. Leżałam cały czas, wstawałam tylko do toalety.
Mój czas dzielił się na ten, kiedy byłam sama i ten kiedy była Karolina. Na początku nie było takiej sytuacji, żebym z nią zostawała, zawsze był ktoś trzeci zorganizowany. Gdy byłam sama w domu, odpoczywałam od ludzi i napiętych mięśni. Robiłam całe mnóstwo rzeczy. Próbowałam zastanowić się jak mogę na leżąco zrobić wszystko to, co w normalnej sytuacji wciąż odkładam z braku czasu. I tak: czytałam (to były dwie ksiażki, jedna po angielsku, druga o Tichnerze, o jego cierpieniu przed śmiercią i filozofii cierpienia - jeszcze o tym napiszę), zrobiłam Karolce kapelusik na szydełku (ciut za duży i za ciepły, wyglądała jak w hełmie, więc się zraziłam do robótek), robiłam zakupy przez Internet (kupowałam coś ciągle: sobie - wszystkie te rzeczy, których potrzebuję, a których nie będę miała czasu kupić, np. kosmetyki, torebka itp., Karolce - książeczki, malowanki, kredki, puzzle itd itd.. wszystko to, co może robić z leżącą mamą, w czym jakoś mogę uczestniczyć, coś co ją zajmie skutecznie na chwilę; innym - np. prezenty itp.), uczyłam się angielskiego (kupiłam sobie taki program do codziennej nauki; codziennie miałam określoną ilość ćwiczeń do wykonania i powtórek - świetny program i świetny pomysł - bo miałam coś stałego do zrobienia w planie dnia codziennie i zajmowało mi to umysł skutecznie), oczywiście oglądałam tv, grałam w grę na telefonie (układałam puzzle;)), wyszukiwałam w necie, na portalach dla mam, różnych konkursów i nawet ze trzy razy udało mi się coś wygrać. Postanowiłam też uporządkować tekst bloga, którego napisałam wcześniej. Był on tylko w Internecie, więc zaczęłam kopiować sobie kolejne posty do worda i poprawiać błędy, z myślą o.. Karolce - żeby mieć to dla niej, ofiarować jej do przeczytania może na 18-te urodziny? To był, jak się później okazało, pierwszy krok do powstania książki.
A gdy Karolka była w domu? Czas stawał się dużo bardziej intensywny i męczący, głównie dlatego, że chciałam ją czymś dobrze zająć, chciałam być z nią, przy niej, chciałam  uczestniczyć w tym co robi, wychowywać ją. Były takie sytuacje kiedy radziłyśmy sobie idealnie, np. przy malowaniu (kolorowałam razem z nią - uwielbiam to :))albo przy czytaniu - raz ja jej czytałam, raz ona mi. Świetny był ten czas razem, ten czas, gdy gadała do brzucha, gdy sobie rozmawiałyśmy. Jednak niestety najczęściej byłam bezradna, nieużyteczna. Ona się szybciutko nauczyła, że mama może sobie mówić a przecież i tak nie wstanie, więc wszelkie moje prośby szły w powietrze. To był taki niewychowawczy czas: była rozpieszczana, miała prawie zawsze co chciała, odpuszczaliśmy jej bardzo wiele. Sikała w pieluchę, jadła przy bajkach i na wiele innych rzeczy, które mnie drażniły, musiałam jej pozwalać. Ponadto wciąż była z innymi ludźmi, raz z jedną babcią, raz z drugą, raz z ciocią, raz z tatą - musiała odreagować. Bywała nieznośna.To był dla niej trudny czas, choć uważam, że i tak dzielnie znosiła te wielkie zmiany:leżącą mamę, opiekunów i tęsknotę za domem. M starał się jak mógł, by jej rekompensować tę nienormalność. Na weekend często wyjeżdżali do domu.
Prowadziłam też życie towarzyskie: najbliżej - moje kochane siostry, przychodziły przecież nie tylko do Karoli. Przyjaciele, znajomi, jak nie w realu to przez telefon zawsze mnie wspierali. Nie mogę też nie docenić roli "kamiennego kręgu" nasz fejsbukowy czat aż wrzał od ich troski i codziennych pogaduszek.    
Tak piszę i wymieniam te wszystkie czynności.. Nie brakuje Wam tu czegoś? Tak.. mi brakuje. Poza tym wszystkim oczywiście modliłam się..

wtorek, 24 lutego 2015

wdzięczność i pare dygresji

Przepraszam, że nie pisałam - możecie czuć się zaniedbani - ale byliśmy na bezinternetowych feriach i właśnie wczoraj, wracając ciemną nocą (nasz najlepszy sposób na Majkę w samochodzie i długie dystanse), myślałam o tym co Wam napisać zanim przejdę do opowiadania o tym, co było dalej w zmaganiach ciążowych. Księżyc - rogalik jakby kołysał się do snu na niebie tak spokojnym w porównaniu do pędzącego poniżej krajobrazu.. i jeszcze to wyławianie kształtów rzeczy z ciemności - wszystko to przypomniało mi moje podróże, jak wpatrzona w okno autokaru próbowałam dopatrzyć się gór.. wiedziałam, że one tam są i szukałam choćby cienkiego ich zarysu na nocnym niebie. Macie tak czasem? Że jakaś błaha sytuacja przynosi obrazy i odczucia jakiegoś momentu z przeszłości? Ja wczoraj mocno to odczułam i przypomniały mi się korzenie mojej miłości do gór.. Ale to taka dygresja, nie o tym dziś.
 System nasz polega na tym, że jak jeździmy razem to Karolka zajmuje miejsce z przodu obok kierowcy a ja z Mają jedziemy z tyłu. W razie awarii zabawiam Maję lub karmie o ile się przystawi. Jadę w półśnie, padam ze zmęczenia i niewyspania. Na feriach byliśmy całymi rodzinami, więc jak tylko dzieci usypiały my-dorośli spędzaliśmy czas na grach planszowych i plotkach - czemu tak szybko płynie ten wieczorny czas? Jakoś nie potrafię sobie odmówić spędzania go z bliskimi mimo, że wiem, że Majka mnie jeszcze obudzi parę razy w nocy, a potem nie mogę wstać, chodzę po ścianach i brakuje mi cierpliwości.
Dziewczynki zasnęły od razu, za drugim zakrętem. Przede mną śpiąca Karolka, widzę jej małą kochaną główkę, która już tak wiele wie, tyle rozumie.. Ferie z kuzynostwem to była dla niej swoista adaptacja do przedszkola.. Po dwóch dniach moja mała księżniczka zamieniła się w wojownika. Jak wygoniłam ich raz zza komody to ona mi na to:mamusiu, a znajdziesz nam inną kryjówkę na wroga? Padłam:) Oczywiście nie brakowało tez zabaw w dom. Maciek do Karolki: to ja idę do pracy a ty mi gotuj obiad! A ona na to, całkiem niepoprawnie, niefeministycznie: A co byś chciał? :) Tak.. moja Karola po feriach, czyli za tydzień idzie do przedszkola. Pyta mnie często czy zostanę tam z nią, a ja odpowiadam coś wymijająco, że ją odprowadzę itd. I zastanawiam się, czy powinnam powiedzieć jej prawdę? Że tam się zostaje bez mamusi? Czy ją przygotować na to? Tylko że ona mi powie, że nigdzie nie idzie jak jej powiem, że z nią tam nie zostanę. A jak jej nie powiem to może to jakoś się samo wydarzy pomału, delikatnie? Albo szybko, brutalnie?? Jak to zrobić najlepiej? Oczywiście chcę z nią tam chwilę zostać, nie wiem jak długo. Nie mam za wiele czasu, bo Maja. No dobra, powiem szczerze.. dygam jak nie wiem! I tylko staram się to dobrze zakamuflować, żeby Karolka tego nie odczuła i żeby siebie oszukać. Ale to też dygresja, nie o tym miało być.
Mój mąż, kierowca, równie zmęczony. Widzę w mym półśnie jak popija wodę i uchyla szybę, mówi, że jest ok. Myślę sobie, że chyba nie dałabym rady go zmienić, tak mi dobrze takiej skulonej, przysypiającej sobie z tyłu. W pewnym momencie otwieram oczy i akurat wtedy ktoś nam wyjeżdża przy wyprzedzaniu, ostro hamujemy.. Ja oczywiście krzyczę szeptem, odruchowo, a to przecież wina tego przed nami, bo my zaczęliśmy wyprzedzać pierwsi. Wiecie, w takich sytuacjach mam niesamowity talent do projektowania dalszego ciągu tej sceny, gdybyśmy nie zdążyli wyhamować.. a gdybym nie złapała zakrętu, a gdybym wjechała w ten słupek.. normalnie widzę ze szczegółami ten dramat, który się dalej rozgrywa, słyszę płacz moich dzieci, o ile go słychać.. albo widzę.. lepiej chyba nie pisać. Dreszcz mnie przechodzi. Dzieje się tak gdy pozwalam lękowi sobą zawładnąć. Nie wiem czy to tak mam, bo taka jestem, czy tak mam po tym co przeszłam, ale nie łatwo jest odganiać ten lęk od siebie.. właściwie to jest to moja powszednia walka.
Ale to taka dygresja, bo nie o tym miało być.    
Po tej sytuacji zdaję sobie sprawę z tego, że przecież mój maż jest świetnym kierowcą, choćby teraz to udowodnił, bo tak dobrze zareagował. Wiem, że mogę nawet zasnąć, a on dowiezie nas do domu bezpiecznie, mogę mu ufać. I pomyślałam sobie jak to dobrze jest mieć takiego kierowcę.. takiego męża, który bierze na siebie co niebezpieczne, który swój największy skarb właśnie ochrania. Czy ja mu kiedyś za to podziękowałam? Nawet mi to na myśl nie przyszło, to takie normalne, że on zawozi nas i przywozi. Dziś mu podziękuję -pomyślałam. I tak zrobiłam:)

piątek, 13 lutego 2015

siostrzana miłość

  Zadziwiały mnie pierwsze dni nowej rzeczywistości. Dobrze robił mi ruch panujący wokół - dziwne. Aż czasem tęskniłam, żeby sobie poleżeć w samotności ;) Zadziwiła mnie potęga rodziny, ustawiała się kolejka do pomocy, przychodzili, zabawiali Karolkę, podawali posiłki.. wspierali! Cudowności!
Powoli zaczął się tworzyć schemat. Wszystko zamieniało się w rutynę. Tydzień podporządkowany był godzinom pracy mojej teściowej - jak miała na rano, zabierała mi Karolkę na popołudnie, i na odwrót. Przez resztę dnia w dany dzień tygodnia siostry ustawiały sobie u mnie dyżury. Dobrze, że mam ich sporo, bo aż trzy:)  Przychodziły z pomysłami na zabawy, z plastelinami, książeczkami, naklejkami.. Do mnie? z radą, pocieszeniem, z ploteczkami i dobrym humorem. A gdy miałam skrupuły mówiły: no przestań, pozwól nam pomagać, też mieć swój udział w ratowaniu dzidziusia, pozwól rodzinie zjednoczyć siły!
I rzeczywiście, każdy miał swój mały udział w wielkiej akcji. To było pięknie.
Nie muszę chyba pisać, że nie zawsze jest tak cukierkowo, każda z nas ma inny styl życia. Ale możemy na siebie liczyć - i to twierdzenie przesadą nie jest.
Drogie siostry jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!!! I dedykuje Wam dzisiaj pewną baaardzo starą piosenkę, wspomnienie dzieciństwa. Tą samą, co na naszym weselu. Proszę bardzo: przyjaciel wie.

Miałyśmy wspaniałe dzieciństwo. Rodzicom nie było łatwo, ale robili wszystko, żebyśmy tego trudu nie musiały odczuwać. Hołd, który należy się rodzicom to w ogóle inny, rozległy temat. Miałyśmy klocki lego, miałyśmy lalki barbie, miałyśmy malutki telewizor - gapiłyśmy się w reklamy jak w obrazek. Miałyśmy codzienne czytanie na dobranoc, wycieczki z tatą w weekendy, codziennie były dwa dania na obiad. Nawet kiedyś miałyśmy psa!!! Co za pomysł: dwa małe pokoje, czwórka dzieci i jeszcze pies? Ale przybłąkał się, kundelek, właściwie to ktoś go wyrzucił z samochodu, no i zlitowaliśmy się. Gdzieś po roku mama znalazła dla niego miejsce na wsi u znajomych. Miałyśmy możliwość rozwijania talentów, grałyśmy na instrumentach, Anka nie lubiła, to chodziła do szkoły sportowej. Miałyśmy fantastyczne wakacje: nigdy w mieście, zawsze z mamą (jest nauczycielem). Miałyśmy cały wielki świat swoich zabaw, wybujałej wyobraźni, z których wiele wspominamy do tej pory, na przykład zabawa w dom pod stołem przykrytym kocem.
A potem miałyśmy czas burzliwej młodości, buntu, różnych, nie zawsze dobrych dróg. Miałyśmy swoje kłótnie ale też rozmowy, które były dla nas - zaryzykuję stwierdzenie - jedną z najważniejszych lekcji o relacjach, dorosłości, o życiu. Moje siostry to moja wrażliwość, moje serce - chyba bardziej pojemne dzięki nim, moja wyobraźnia i talenty. Zawsze powtarzałam, że nie oddałabym tego za nic, za wszystkie te dobra, które mogłabym mieć, będąc jedynaczką.

Dziś patrzę na dwie, małe siostrzyczki. Jedna - starsza, ustawia fotelik z tą drugą - młodszą w nim przed fotelem i sama wdrapuje się na niego, po czym bierze kocyk, rzuca jeden koniec do Małej i czeka aż jej coraz bardziej zręczne łapki go chwycą, wtedy ciągnie go, wyrywa, czym doprowadza siebie i Małą do wybuchu śmiechu.
albo
Starsza wyrywa młodszej zabawki, bo młodsza jeszcze nie umie zawalczyć o swoje. Swoich nie da, nieswoje zabierze :) Jakże słodko czasem (rzadko;)) jest zobaczyć gdy się przełamuje i dzieli.
albo
Jedna-młodsza, bawi się w kąpieli dmuchanymi smokami od cioci Agnieszki, uderza łapkami w wodę a jak już wreszcie złapie zabawkę, wkłada ją do swojej małej paszczy, z której próbują straszyć wyrzynające się jedynki. Druga - starsza nie może już wystać "na brzegu", więc wsadzamy ją do wanienki czym rozpoczynamy erę wspólnych kąpieli. Zabawa jest przednia: starszak psika malucha wodą z gumowego dinozaura, ta się zaciesza. Gdy starszak się odwraca, maluch myje jej plecy plaskając po nich słodko łapkami.
albo
Wszystkie kładziemy się na brzuchy i gramy w grę: ja z Karoliną według reguł, a Maja w "wsadź do buzi co ci się uda złapać" :)

Czasem tak myślę sobie o małej Emilce, jak bardzo była do nich podobna po urodzeniu, jak wyglądałaby teraz z nimi... Kiedyś zapytałam bawiącą się Karolkę jak ma na imię ta lala, na co ona odpowiedziała: siostrzyczka! Acha, to Twoja siostrzyczka, a jak ma na imię? - spytałam, odpowiedziała: Emilka!

wtorek, 10 lutego 2015

Sen o Niebie - cd

 Mały Colton opowiada swojej mamie, że w Niebie spotkał siostrę, o której istnieniu nie wiedział - mama wcześniej poroniła. Jak się pewnie domyślacie to właśnie przy tej scenie filmu "Niebo Istnieje Naprawdę" wyłam jak bóbr. Potwierdziła się cała moja nadzieja.. i to wywołało rzewne łzy. Bo zastanawiałam się chyba najbardziej nad tym jaką postać będą miały moje dzieci, które odeszły tak wcześnie. Colton opowiadał mamie jak wygląda jego siostra, do kogo jest podobna, wiedział dlaczego nie ma imienia... a przede wszystkim powiedział, że chciała się długo do niego przytulać..
Spotkam tam moje dzieci, rozpoznam, zobaczę jak wyglądają, poznam... i przytulę... to moja największa nadzieja!
 Ostatnio czytałam sobie to, co pisałam Wam kiedyś o moich poronieniach i z perspektywy tego filmu jakże cudnie brzmią słowa, które pokazał mi mąż, gdy będąc w szpitalu po pierwszym zabiegu wyłyżeczkowania macicy, zabrał mnie pod korkową tablicę z informacjami o karmieniu piersią. W samym jej centrum widniał napis:

                                      Mamo mam wszystko czego mi potrzeba




piątek, 6 lutego 2015

nie ma jak u mamy

Wczoraj.. nie, przedwczoraj byłyśmy u mamy. Już w progu wypowiedziałam te słowa: nie ma jak w domu.. Uwielbiam zapach domu rodzinnego.. uderza mnie już od progu.
Rok temu, mniej więcej o tej samej porze, bo była połowa lutego, przeprowadziliśmy się do moich rodziców. Przekraczałam ten sam próg, śpiesząc się już do pozycji poziomej, bo wciąż odczuwałam ból brzucha. Taka byłam przybita, słabiutka, zdołowana. Przywitała mnie zatroskana mama. Moje legowisko dzienne już na mnie czekało w dużym pokoju.
Dobrze, że leżenie dzienne miało miejsce gdzie indziej niż nocne - to mnie mobilizowało do tego, by zachować normalny rytm, by nie zostawać w piżamie. Ale o tym później.
A więc była połowa lutego, do terminu porodu (którego - co było dla mnie oczywiste - i tak nie doczekam) miałam niecałe pięć miesięcy.. Byłam w 19 tygodniu.
Położyłam się i myślałam, że teraz to już tylko będę walczyła z myślami - znowu, walczyła o to by nie pozwolić tym wszystkim pytaniom bez odpowiedzi zawładnąć nadzieją..
Ale nie.. tak nie było.. Moje legowisko dzienne było w dziennym pokoju; pokoju, w którym toczyło się życie, w którym tata zasiadał w swoim fotelu po przyjściu z pracy, gdzie mama krzątała się przynosząc pościel z balkonu, gdzie chodził telewizor, gdzie było miejsce do zabawy dla dzieci, gdzie siostra, która jeszcze ostała się w domu rodzinnym przychodziła pogadać, coś pokazać,  albo zjeść kolacje. To był pokój rytuałów.. w dniu powszednim poranne zamieszanie, wszyscy wychodzą do pracy, a po przyjściu każdy po kolei odgrzewał sobie obiad i zasiadał do niego w ulubionym dla siebie miejscu, gdzie określone programy zajmowały oczy - zawsze te same w dany dzień; to był pokój dla odwiedzających, dla sióstr z rodzinami, które też często na te odwiedziny miały swoje dni, pokój zabaw dzieci: Karolki - teraz na stałe, i kuzynów, którzy przychodzili w odwiedziny. I ten właśnie pokój stał się poniekąd wymarzonym miejscem dla leżącej mnie w zagrożonej ciąży. Polecam sobie znaleźć właśnie takie, tętniące życiem miejsce.

wtorek, 3 lutego 2015

hymn bojowy

Położyłam się.. to taka niezwykła chwila, gdy zamieniasz się w leżącą kłodę ze świadomością, że to już tak do końca.. przebierasz się grzecznie w piżamkę, kładziesz i wiesz, że tak już zostanie. Ale nie chcę się nad sobą użalać, bo to nie o mnie chodziło. Lęk o dziecko, o dzieci, bo i troska o Karolkę, mieszała mi uczucia.
Położyłam się, zanurzyłam pod kołdrą i znowu spadałam na samo dno.. Wszystkie moje myśli dołowały i dołowały, leciałam w przepaść, nie miałam pojęcia jak my to przetrwamy, czy przetrwamy.. moje dziecko, moje maleństwo..tak się o ciebie boję..
Karolci wytłumaczyliśmy czemu mama leży. Była bardzo wyrozumiała. Teraz ona czytała mi bajki, nawet mam zapisane: "bajdzio, bajdzio temu... mój bujaćku, mój ćejwony, ćyźbyś nie chciał takiej źony? "
Przed nami był weekend na szczęście, mieliśmy chwilkę, żeby sobie wszystko jakoś poukładać, chociaż spróbować. Ja leżałam a mąż ogarniał wszystko. Do tej pory pamiętam co było na obiad - taki był pyszny. Trochę mnie podpytując, mąż przyrządził udka z kurczaka pieczone na kapuście kiszonej podane z kaszą jaglaną, którą to z kolei zmieszał z cebulką i pieczarkami i doprawił kurkumą między innymi. Nie wiem czy ocenicie, że to do siebie pasuje, ale uwierzcie, było pyszne. Jeszcze pamiętam, że Anka i szwagier wpadli do nas na chwilę, bez dzieci oczywiście, więc M ze szwagrem robili pizze, a my sobie gadałyśmy. Przywiozła mi dużo drobiazgów, które mogą mi się przydać na leżąco lub w szpitalu.
Plan - jedyny możliwy jak uznaliśmy - był taki: przeprowadzamy się do moich rodziców na ten czas, który nam został. Mama już od dawna mnie namawiała, ja mówiłam, że jeszcze nie trzeba. 
I jeszcze jedno, bardzo ważne dla mnie wydarzenie w tych pierwszych dniach leżenia..
Ewa napisała do mnie żebym w określonych godzinach słuchała radia. Czekałam wiec na specjalną dedykację i choć ostatecznie się nie doczekałam (widocznie nie wystarczyło antenowego czasu), to utwór o który wtedy chodziło pomógł mi bardzo właściwie na cały ten czas, który mnie jeszcze czekał. Tego dnia przesłuchałam go chyba z osiem razy a potem też ciągle, ciągle.. Mój hymn bojowy, moja pieśń nadziei.. Ewa.. chyba nawet nie wiesz ile dla mnie to wtedy znaczyło. Bo gdy już miałam hymn zaczęłam się zbroić w nadzieję. Dziękuje Ci!!!
A oto i on:
hymn bojowy