TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

sobota, 31 stycznia 2015

bez taty źle

Dwa dni byłyśmy same w tym tygodniu, bo M wyjechał służbowo. Całkiem nieźle sobie radzę gdy jesteśmy same, tylko tak pusto w domu a wieczorem o ileż trudniej ogarnąć dwie kąpiele, dwie kolacje i podwójne usypianie...
Karolka spytała czy może spać z nami. Nie protestowałam. To niezwykłe, że gdy chłopa nie ma w domu to musimy się gromadzić, żeby nie stracić poczucia bezpieczeństwa i ona już odczuwa taką potrzebę. Przecież dla niej nic się nie zmienia, to w moim łóżku go nie ma, a ona mogłaby spać u siebie w pokoju. W każdym razie przedzieliłam je kocem, bo Karola się bardzo przemieszcza i uśpiłam je u siebie - Maję tymczasowo, bo usnęła przy karmieniu. Potem karmię ją jeszcze koło 22 lub 23 i odkładam do jej łóżeczka. O trzeciej budzi się Karola, że chce siku, więc biorę ją na ręce i czynię co mogę, żeby nie zaburzyć jej senności. Wracamy do łóżka, chwile jej zajmuje zanim przyśnie z powrotem, ale oto budzi się Maja. Głód to jedno, ale na nieszczęście jest i kupa. Przewijam ją, ona się rozbudza i wierzga radośnie. Staram się nie łapać z nią kontaktu wzrokowego, ale to nic nie zmienia, zaczyna popiskiwać i gaworzyć. Karolka się przebudza. Czym prędzej gaszę lampkę, Maję kładę na brzuszek, żeby ją jakoś ujarzmić, żeby jej było bliżej snu.. piersi nie daję, bo Maja właśnie w takim rozbawieniu najbardziej lubi mnie gryźć, więc czekam na spokój, oddech bardziej miarowy. Przysypiamy. Ale budzi nas Karolka, że ma katar i nos chce wydmuchać. Budzi się Maja. Karolce nakazuję położyć już główkę na podusi, kładzie się ale nie zasypia. Maję przystawiam do piersi, przysypiamy. Karolka zasypia a Maja jeszcze po karmieniu i zaśnięciu budzi się ze dwa razy, bo przeszkadza jej katarek i nie może się ułożyć. Więc najpierw odciągam jej katar (Karolka się przebudza, wierci, zasypia znowu)a potem wstaję i noszę ją chwilkę, pionizuję, żeby wydzielina spłynęła. Wreszcie odkładam do łóżeczka, ona zasypia na dobre, jeszcze toaleta, i oto kładę się ja. Jest piąta. O szóstej trzydzieści budzi się Karolka, ale przykazuje jej jeszcze położyć główkę i o dziwo zasypia. Budzi nas telefon taty o ósmej.
Podobnie było kolejnej nocy. Najpierw już koło 21:30 Maja przebudza się, bo dostała z łokcia od Karoli. Zapomniałam przedzielić je kocem. Karmię Maję ale jest niespokojna. Wszystko przez te zęby - idą jej górne jedynki. Więc jeszcze chwilkę w pionie ją noszę i odkładam do łóżeczka . Potem budzi się do karmienia więc zabieram ją do siebie i już nie udaje mi się jej odłożyć z powrotem do jej łóżeczka, bo wciąż się wierci, popłakuje. Karola się wierci więc biorę ją wysikać, zasypia, ale powtórny płacz Mai ją budzi i leży taka zaspana, oczy wielkie tylko widać znad kołdry. A my z Mają właściwie do rana: to ją karmię, to zmieniam pozycję, pieluchę, to odciągam katarek, wyczekuję bezruchu.. Leżę jednym bokiem na kraju swojego wielkiego łóżka i nie mogę głęboko zasnąć, a ten półsen jest taki męczący. Maja zasypia nad ranem, ale przed siódmą budzi się Karolka. Dziś już nie udaje jej się zasnąć ponownie, ja natomiast tylko zamykam oczy i śpię. Karolka wstaje, więc żeby nie obudzić Majki idziemy do jej pokoju. Wchodzę do jej łóżka.. ach jak przyjemnie pod kołderką.
- Pobawimy się? - pyta
- No dobra.
-To ja jestem mamą a ty jesteś tatą.
- Okej, to idź szybciutko nakarm dzieci (lalki), bo są głodne a tata jeszcze śpi... :)

A gdy prawdziwy tata wrócił Karolka z radością wskoczyła do swojego łóżeczka. Nawet Maja mniej się wybudzała przez zęby. Dom znów oswojony.

środa, 28 stycznia 2015

załamanie

 Nadszedł ten dzień, kiedy poczułam się gorzej. Wykonywałam jakieś rutynowe czynności, chodziłam po domu i zbierałam rzeczy, układałam w szafie ubrania. Pamiętam, że zaczął mnie boleć brzuch, pobolewać. Uczucie to stawało się coraz bardziej dziwne. Zadzwoniłam do lekarza, kazał się położyć i przyjść do niego na następny dzień. To był 19 tydzień. Mąż wziął wolny dzień, Karolkę zostawiliśmy u babci, a my pojechaliśmy do lekarza. Miałam ogromną nadzieję, że mimo wszystko zaraz usłyszę ten luz, a nawet beztroskę w jego głosie, którą tak lubiłam, a tymczasem usłyszałam niepokój, obawę, stres nawet. Chyba nie przypuszczał, że z tym super szwem moja szyjka wciąż nie będzie współpracowała. Okazało się, że bardzo się obniżyła, że trzyma się już prawie tylko na samym szwie i.. mocne słowa: gdyby nie szew już byłoby po wszystkim. Powiedział to już po badaniu, w obecności M. Powiedział, że teraz już mam tylko leżeć i leżeć, jedynie do toalety wolno mi pójść, napominał nas konkretnie. On się poważnie wystraszył i o przyszłości mówił niepewnie.
  Rozsypałam się znowu. Miałam do siebie żal, wielki żal, że pozwoliłam sobie na więcej, że pomimo pozwolenia od lekarza na chodzenie, nie narzuciłam sobie większej dyscypliny - przecież ja najlepiej siebie znałam, swoje ciało. Tak bardzo chciałam wierzyć w to nowe, lepsze, że - jak wtedy myślałam - zapomniałam się, straciłam czujność. Ja wiedziałam, przypuszczałam, że czeka mnie leżenie. Przypuszczałam, że szyjka zacznie się obniżać tak jak w poprzednich ciążach w okolicy 21 tygodnia, miałam nadzieję, że dzięki temu szwowi dużo później. A tu 19 tydzień? Tak wcześnie? Tak jeszcze daleko? Tak długo jeszcze szew będzie musiał mocno trzymać... czy wytrzyma?? Do tego zaroiło się w głowie od pytajników: moja Karolka z leżącą mamą, jak my damy radę?
Podjechaliśmy po Małą, M. po nią poszedł a ja zostałam sama w samochodzie całkiem złamana, zapłakana. Patrzyłam na mój brzuch, który ukrywał w sobie maleńkie dziecię.. Moje maleństwo, czy uda mi się cię ochronić? I wtedy po raz pierwszy poczułam jego kopnięcie...  Jakby chciało mnie pocieszyć. Uśmiechnęłam się mimo wszystko.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

tata rycerz

...od taty też oczywiście. Wielki skarb jaki Emilka zabrała do Nieba, skarb od taty - to jego ojcowskie serce, jej oddane. Nie tylko Emilka oczywiście, każde z naszych dzieci, zabrało ze sobą miłość taty, wielką miłość taty, ale to dopiero Emilka uczyniła z niego ojca, takiego w pełnym kształcie. Dla mężczyzn życie łonowe naszych dzieci jest chyba bardziej abstrakcyjne niż dla nas. Dopiero gdy rodzi się to nowe życie, które przecież ma już około 8 miesięcy (w przypadku Emilki niestety dużo mniej) ojcostwo zakwita.
Tata w naszej piątej ciąży znowu przywdział zbroję. W jednej chwili ze zwykłego faceta przeobraził się w bohatera. Znowu wziął na swoje barki bardzo wiele, a to obciążenie chyba do tej pory jeszcze gdzieś odbija się echem.. Każdy mój telefon odbierał bardzo szybko. Przyznał kiedyś, że serce mocniej mu biło, jak widział, że dzwonię. Odebrał parę takich, które sprawiły, że szybciej wracał z pracy, które od niego wymagały pełnej mobilizacji, mimo nerwów, swoich niedyspozycji - zawsze pełnej mobilizacji. Mimo swoich słabości, leków, wątpliwości - zawsze z pocieszeniem, stawianiem mnie do pionu - do usług. No i Karolka - był cały dla niej. Oczywiście wyręczał mnie ze wszystkich czynności, których ja nie mogłam robić, choćby kąpieli, przez co mieli wiele swoich rytuałów, takich chwil "tata z córką".
Różnie między nami bywa, przychodzą i odchodzą kryzysy, ale muszę oddać hołd mojemu mężowi -  bohaterowi i ojcowi - bohaterowi tu i teraz i pewnie jeszcze nie raz. Zostawiam tu dla Ciebie moje "dziękuje".. kochanie.

środa, 21 stycznia 2015

zapasy moich myśli

Oczywiście w chwilach radości, w poczuciu szczęścia, w chwilach spokoju jaki dawały mi dni, gdy "nic się nie działo" nawiedzała mnie myśl: "ty uważaj z tym cieszeniem się, bo zaraz coś się popsuje, bo nie wiadomo jak będzie, ty nie ciesz się za bardzo, bo będzie bolało, nie przywiązuj się". 
Ale miałam też myśl kontra: "nie wiem co będzie dalej, nie wiem co jeszcze mnie czeka, boje się, że gdy obudzę się kolejnego dnia coś mnie zaboli, zacznę krwawić.. ale w tej chwili, w tym własnie momencie nic się nie dzieje złego, w tej chwili wszystko jest dobrze, i w tej chwili się ciesze.. z tej właśnie chwili." 
I tak walczyły sobie moje myśli ze sobą. Znowu walczyły. 
Więc cieszyłam się chwilą teraz, ale rację miała też ta pierwsza myśl, że nadejdzie gorsze...
Czy jednak żałuję, że wtedy się cieszyłam? Czy żałowałam? 
Nie. I nie żałuję całej radości jaką dała mi ciąża z Emilką. Wierze, że ta radość to dla niej wielki skarb.Skarb, który wzięła ze sobą do Nieba, coś od mamy...

piątek, 16 stycznia 2015

piękny dzień

Wróciliśmy do domu, do naszej względnej normalności. Szew dał mi poczucie względnego bezpieczeństwa. Bardzo chciałam wierzyć lekarzowi, że mogę chodzić, chciałam wyłączyć swoje obawy, zamazać obrazy, które wciąż odmalowywała pamięć, oddać się temu co nowe..
I był taki piękny dzień, sobota...
Mąż był w domu. Postanowiliśmy przenieść szafę z sypialni do salonu, żeby było w niej więcej miejsca - taki pierwszy krok ku przygotowaniom na przybycie nowego domownika. Oczywiście nikt tego nie powiedział głośno, gdzieżbyśmy się ośmielili w 17/18 tygodniu ciąży, wiec akcja przeniesienia szafy rozegrała się pod kryptonimem "lepsza organizacja przestrzeni". Trzeba było ją najpierw rozebrać a potem poskładać z powrotem, wiec było z tym mnóstwo zabawy. Ale włączyliśmy "Fasolki", tata pracował, Karolka tańcowała naokoło. Świetnie się przy tym bawiliśmy. I był też taki moment, taka chwila, kiedy w tej zabawie pocałowaliśmy ją oboje jednocześnie, każdy w swój policzek i tak tuliliśmy się w trójkę.. nie, przepraszam, w czwórkę.... !

poniedziałek, 12 stycznia 2015

kartka z kalendarza

Nie powinnam była narzekać. Miałam swoją Karolkę, w miarę normalnie funkcjonowałam, robiłam dużo więcej rzeczy niż wcześniej leżąc. A jednak wciąż myślałam tylko o tym, co jeszcze przed nami, jak wiele jeszcze tego czasu musi upłynąć, żebym poczuła się bezpiecznie, żeby doczekać chociaż tego 28 tygodnia ..
Ach jaki męczący był wtedy czasssss. 
To pewnie wyda Wam się śmieszne, ale napisałam list do samej siebie w swoim kalendarzu pod datą 1 kwietnia:
Droga Magdaleno z kwietnia. Jestem Magdaleną ze stycznia i tak zastanawiam się.. kim jesteś?
Wiedz, że ci zazdroszczę i że dzielna jesteś! Bądź dalej! I uważaj na siebie - nie zapominaj! 

Patrzyłam w te kwietniowe kartki z wielkim rozmarzeniem.. mijał tydzień po tygodniu, ale mi wciąż było mało. A tymczasem w moim brzuchu działy się wielkie rzeczy, rozkwitało moje Dziecię...

ps. i napisałabym dziś do siebie z tamtego czasu:
Droga Magdaleno z zeszłego roku.. nie uwierzysz ale za rok o tej porze będziesz wściekła na swoją córcię, że pogryzła Ci brodawki! Ech jak to boli!!! ;)

niedziela, 11 stycznia 2015

Karolinka u mamy

Pobyt w szpitalu trwał coś koło pięciu dni. W tym czasie Karolka była u mnie dwa razy. Za pierwszym usnęła w drodze do szpitala i jak ją mąż przyniósł na rękach i mnie zobaczyła, to od razu chciała wyjść, wręcz płakała. Oczywiście nie trzymałam jej na siłę, choć tak za nią tęskniłam i szybciutko wyszli. Rozum miał racje, mówił: nie przejmuj się, wiesz jaka ona jest po rozbudzeniu, nie możesz się takimi rzeczami przejmować. A serce jednak się trochę rozdzierało.
Za drugim razem (choć nie wiem czy dobrze pamiętam kolejność, ale to bez znaczenia) też chwilkę trwało zanim się oswoiła. Nie chciała do mnie podejść, przytulić się (znowu pękało serce a rozum kazał odpuścić), szpital był dla niej zbyt trudny. Ale potem wpadła w moje ramiona i jak wychodziła to jeszcze ze dwa razy się wracała, żeby mi powiedzieć jak bardzo mnie kocha, wprawiając w zachwyt wszystkich szpitalnych przechodniów.
Ktoś spyta: po co ją przyprowadzaliśmy do szpitala? Pytanie uzasadnione. Ale to był nasz pierwszy raz, pierwsze rozstanie na tak długo. Bardzo potrzebowałam ją zobaczyć i ona mnie też. Poza tym to, że zobaczyła szpital i mnie w tym szpitalu dodało autentyczności moim opowieściom o tym co dzieje się w brzuchu mamy.
Z wielką radością opuszczałam więc szpital. I z wielką nadzieją, że mój lepszy szew da nam szanse na w miarę normalne funkcjonowanie jak najdłużej. Lekarz pozwolił mi chodzić. Oczywiście uważać, nie przemęczać się, nie dźwigać.
Tej zeszłorocznej zimy Karolka dużo chorowała. Już w październiku albo listopadzie była na antybiotyku, chora trzy tygodnie, w grudniu miałyśmy obie zapalenie spojówek (wtedy po raz pierwszy ustąpiono mi miejsce w kolejce z racji mojej ciąży jak szłam do okulisty :)) a w styczniu, właśnie wtedy jak wychodziłam ze szpitala, Mała znowu chora i znowu antybiotyk na anginę.
Martwiliśmy się o nią ciągle. Zresztą tacy już byliśmy od początku przewrażliwieni. Coraz częściej też Karolka dawała znaki, że nie podoba jej się cała ta inna sytuacja: mieszkanie z dziadkami, mama w szpitalu, zmian było dużo. Posikiwała się już stale, więc założyliśmy jej pieluchę. Niestety. Ubolewałam nad tym, bo jak można dziecko odpieluchować a potem zapieluchować z powrotem, ale nie mieliśmy wyjścia.

wtorek, 6 stycznia 2015

azyl

Mateusz był jeszcze u mnie, gdy poproszono mnie do pokoju badań. Jak już wspominałam mój lekarz przyjechał w niedzielę do szpitala na chwilę. Najpierw zrobił mi usg, potem badanie, a potem znowu usg, bo przy badaniu odeszło dużo wydzieliny. Ale usg nie wskazywało na ubytek wód, a więc - najważniejsze - to nie były wody!!! Mojemu dziecku nic nie zagraża!!! Wyobrażacie sobie moją ulgę? Do tej pory nie wiem skąd tyle tej wydzieliny. Lekarz powiedział, że tak niespecyficznie zareagowała moja szyjka na dosyć szeroki szew. Znowu cała gama emocji. Znowu w ciągu jednej chwili potrafiłam z totalnego doła wpaść w szał radości.
Przez całą tą akcję mój pobyt w szpitalu wydłużył się o parę dni. Powoli mnie pionizowali, mogłam sobie chodzić już pomalutku. Przechadzałam się po szpitalu troszeczkę, przystanki robiłam w kaplicy. Siadałam na chwilę w miejscu, w którym kiedyś na kolanach błagałam o życie Karolinki. Ta kaplica stała mi się bardzo bliska. Dziękowałam ile mogłam. Wielki obraz z Matką Bożą, która pochyla się nad Maleńkim do karmienia piersią był moim schronieniem.. mój kochany obraz.
Kiedyś po mszy Ojciec zaproponował nabożeństwo do św Rity. Okazało się, że w kaplicy są jej relikwie. Dziwne, że nie wiedziałam o tym wcześniej, nie zauważyłam jej obrazu na ścianie kaplicy. Bardzo się ucieszyłam i jej, która oręduje w "sprawach beznadziejnych" powierzałam swoje lęki i koszmary. 

sobota, 3 stycznia 2015

Sen o Niebie

Mam nadzieję, że nie porywam się z motyką na słońce, próbując Was pocieszyć lub raczej napisać posta o pocieszeniu. Ja wiem, że jest taki czas, kiedy nie ma pocieszenia. Jest samo cierpienie, żal, pretensja do Pana Boga. I niech tak będzie. Niech po prostu będzie prawda. Wiem też, że najlepszym pocieszeniem jest Pociecha. Nowy człowiek, który zapełni pustkę. A ponieważ ja doznałam takiej pociechy to nie mogę do końca wypowiadać się o pocieszaniu i takiego pocieszenia udzielać tym, którzy jej nie mają lub jeszcze nie mają. Wiem jednak jak potrafi boleć ta samotność, bo przepracowałam tą ciemność latami swojej walki.
Oglądaliście może film "Niebo istnieje naprawdę" ? Obejrzyjcie. Ja nie znalazłam lepszego pocieszenia. Pokazał mi jak bardzo realne jest spotkanie w Niebie moich dzieci. Ja to oczywiście wcześniej wiedziałam, ale moja wyobraźnia tego do końca nie ogarniała. Wyłam jak bóbr na pewnej scenie, z łatwością zgadniecie na której. Moje wzruszenie było tak wielkie dlatego, że zmieniło mi się myślenie o nich - o moich dzieciach, przestałam myśleć o stracie, a zobaczyłam to jak one na mnie czekają. Dlatego uważam, że nie ma lepszego pocieszenia. Napisałabym dużo więcej, ale chcę dać Wam czas na ewentualne obejrzenie tego filmu, więc może jeszcze za jakiś czas wrócę do tematu. Śniło Wam się kiedyś Niebo?
Na tym kazaniu, o którym pisałam, na kazaniu w Boże Narodzenie, ksiądz mówił właśnie o tym jak wielką wartością są dzieci. Mówił do tych, którzy zwlekają  z decyzją o poszerzaniu rodziny, stawiając na pierwszym miejscu karierę, pieniądze itp. Wiem - oklepane, ale piszę o tym, bo powiedział ważną dla tego tematu rzecz: żeby myśleć o tym, co nieśmiertelne, że chwała, kariera i te wszystkie ziemskie rzeczy tu zostaną, a miłość dzieci i do dzieci pójdzie z nami do Nieba, po prostu przetrwa. I właśnie dlatego nasze straty, nasze poronienia miały sens, bo ta miłość która się poczęła pójdzie z nami do Nieba. Bo ona jest wzajemna!!!A to wydarzenie było nieśmiertelne, choć to tak boli.
A żeby to Niebo sobie przybliżyć, wyobrazić, zaczerpnąć go trochę? Patrze na niebo. Tak długo, pół godziny co najmniej. Zwracam twarz do słońca i zamykam oczy...