TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

wtorek, 30 grudnia 2014

pierwszy koszmar

Ula - kochana dziewczyna. Była już w dwudziestym chyba ósmym tygodniu ciąży jak się spotkałyśmy na jednej sali szpitalnej. Muszę przyznać, że bardzo się zżyłyśmy w tym, dla nas obu, bardzo trudnym czasie. Byłyśmy w podobnych sytuacjach: obie miałyśmy już starsze dzieci, które teraz tęskniły za nami pozostawione z babciami i tatami w domu; obie martwiłyśmy się o nasze ciąże, przynosząc z pokoju badań raz lepsze raz gorsze wieści ale przede wszystkim wspierałyśmy się nawzajem, gadałyśmy godzinami... no super! Jestem wdzięczna Bogu za Ulę, którą postawił na mojej ciążowej drodze, żeby mi pomóc przejść przez pierwszy koszmar szpitala i żebym ja pomogła jej. Była taka prosta, normalna, kochana...
Pierwszy koszmar szpitala i ciąży w ogóle zaczął się po zabiegu założenia szwu. To chyba był piątek, tak mi się wydaje, albo sobota? Kolejny dzień po zabiegu? Nie pamiętam. W każdym razie pojawiła się dziwna i obfita wydzielina. Myślałam, że to nic takiego, ale gdy zgłosiłam ten fakt pielęgniarkom, one nie powiedziały: "to normalne", wręcz przeciwnie: zaczęły mnie nachodzić jedna po drugiej, badały ph wydzieliny, zaniepokoiły się. Cała się trzęsłam. Zadzwoniłam do lekarza, opowiedziałam mu wszystko a on bardzo się przestraszył czym jeszcze bardziej przyśpieszył bicie mojego serca. Wpadłam w taki stan, w tak wielkie nerwy, nie mogłam opanować drżenia całego ciała. Wszyscy myśleliśmy, że to sączą się wody...
Zrobiono mi usg,na którym nie stwierdzono ubytku wód. Lekarz uspokajał. Wciąż jednak nikt nie potrafił wytłumaczyć skąd ta dziwna, obfita wydzielina. Było mi bardzo ciężko. Mojemu mężowi również - bardzo się zestresował a miał ograniczone możliwości bycia przy mnie, bo opiekował się Karolką.
To była sobota, już pamiętam, bo pamiętam, że mój lekarz w niedziele przyjechał do szpitala specjalnie do mnie i jeszcze jednej pacjentki. Jeszcze wcześniej był u mnie Mateusz, któremu się też wypłakałam.. Bo wtedy po raz pierwszy dotknęłam możliwości najgorszego scenariusza... płacząc powiedziałam mu, że jakby się nie udało to ja już nie będę mieć więcej dzieci, to ponad moje siły.
I... muszę Wam to napisać, choć mi bardzo wstyd, ale chcę być z Wami szczera...nawiedzały mnie takie myśli: i po co się w to znowu wpakowałaś... :(  Jakbym stała w samym środku tego korka (patrz post: ty zrób krok ja ci pobłogosławię) i żałowała, że w ogóle pojechałam...

czwartek, 25 grudnia 2014

Życzę Nowego Życia

Cóż ja mogę napisać Wam dzisiaj... Mój Bóg dziś stał się niemowlakiem... Maja wierciła mi się na rękach w kościele, kiedy ksiądz z ambony opowiadał o tych wszystkich niesamowitościach. Potem zaczęła głośno gaworzyć, potem marudzić, zasnęła dopiero u taty na rękach. Była pięknym tłem do kazania, pewnie nie tylko dla mnie ale i ludzi stojących obok - widziałam to w ich uśmiechach.
A mój Bóg dziś spał taki maleńki, zmęczony narodzinami, piękny....
Karolka też cudnie uklękła przed szopką.. co za obrazek.

Niech ten Bóg - Maluszek ten kolejny już raz (w moim przypadku trzydziesty drugi) będzie dla Was Nowym Życiem ! Niech dzieje się NOWE, niech dzieje się ŻYCIE:)
Niech powstaje Nowe Życie!

środa, 17 grudnia 2014

krótkie spotkanie

Wybudzałam się pomalutku. Nic nie mówiłam, świat wirował. Bardzo miła pani położna chodziła wokół mnie, zaczęłyśmy rozmowę. Opowiadała o dylemacie swojej córki (albo syna? nie pamiętam) co do wyboru liceum, była taka zatroskana. Strasznie mi się to podobało, może dlatego, że pokazało mi krótki obrazek moich przyszłych matczynych trosk. Doradziłam co mogłam, a potem zapytała o mnie, czemu ten szew. Opowiedziałam krótko moją historię, choć nie cierpię opowiadać jej krótko. No bo jak to brzmi: "a ja poroniłam dwa razy, trzecie dziecko straciłam po przedwczesnym porodzie, potem znowu urodziłam bardzo wcześnie, ale córeczka przeżyła i teraz jestem w piątej ciąży."
Piszę o tym spotkaniu, bo niezwykłe jest to jak ktoś na chwilę potrafi stać się taki bliski. Żegnałyśmy się czule, i pewnie na zawsze... Wiedziałam, że za chwilę zapomnę, że niedługo jej nie rozpoznałabym na ulicy (już bym nie rozpoznała). Więc czy warto? Warto. Warto choć na chwilkę zbudować relację, okazać dobro.

wtorek, 16 grudnia 2014

do szpitala

23 stycznia miałam termin założenia szwu. Na ten czas wprowadziliśmy się do rodziców. Szczerze powiedziawszy nie mogłam się już doczekać, aż będę miała to za sobą. Chciałam już mieć to większe poczucie bezpieczeństwa, więc jak nadszedł ten dzień byłam mocno podekscytowana.
Wiedziałam, że idę na trzy dni minimum, ale miałam nadzieję, że nie na dłużej.
Bardzo odczułam to jak inaczej, dziwniej i trudniej idzie się do szpitala, mając dziecko nie tylko w brzuchu ale i w domu.
Karolka sprawiała takie wrażenie jakby spokojnie dawała sobie radę z moją nieobecnością - no, przynajmniej pierwsze dni. M mówił, że tylko rano, po przebudzeniu mówiła, że chce do mamy, lub wieczorem, przed spaniem. Resztę dnia była raczej zajęta. Mąż wziął sobie wolne na ten czas, zajmował się nią, a gdy przyjeżdżał do mnie organizował którąś babcie lub ciocię do opieki. To był bardzo zimowy czas. Chyba jedyny taki tamtej zimy. Przez szpitalne okno podziwiałam tą piękną biel. I tylko wtedy, może raz czy dwa, Karolka bawiła się na śniegu (resztę zimy albo przechorowała, albo zimy nie było).
Przyszedł dzień zabiegu. Już byłam przygotowana, wcześniej miałam trochę badań.
Mówili, że najwyższy czas na szew, że już widać że trzeba, bo szyjka przybiera charakterystyczny kształt, który wskazuje na tendencje do otwierania.
Nie wiem czy się denerwowałam, bardzo chciałam już mieć to za sobą i chyba w ogóle nie myślałam o tym czy coś może się nie powieść. Pan doktor pokrzepiająco poklepał mnie po ramieniu przed wejściem na sale operacyjną. Znowu usnęłam.  


czwartek, 11 grudnia 2014

"Dobrze widzi się tylko sercem..." czyli o Małej Księżniczce słów kilka

Karolka - moja pociecha. Uwielbiam to określenie. Moja pociecha była mi pociechą każdego dnia. Jej mały rozumek w jakiś cudowny sposób przetwarzał informacje, które do niej dochodziły. Zawsze mnie zastanawiało ile ona z tego wie, ale uwielbiałam jej gesty i słowa skierowane do Dzidziusia.
Na przykład zaglądała mi do pępka i mówiła: oooo! śpi!
Cudowne!! Nie ma jak widzieć baranka przez skrzynkę.
Innym razem wkładała do pępka rodzynki, żeby sobie Dzidziuś zjadł.
Taka była słodka moja Mała Księżniczka.
Problemy zaczęły się pojawiać dopiero później.. po moim pierwszym pobycie w szpitalu.

piątek, 5 grudnia 2014

co było inaczej, co tak samo

Co było inaczej?
Przede wszystkim nie leżałam cały czas, tylko polegiwałam. Moją świadomość skutecznie zajmowała Karolka i wszystko to co działo się na co dzień. Było mi z tym tak błogo...
Poza tym wizyty lekarskie miałam co cztery tygodnie, a nie co dwa jak zawsze wcześniej!!To było normalne podejście mojego lekarza, który choć znał moją historię nie przeżył jej ze mną, nie miał na sobie tamtego ciężaru i dzięki temu uczyłam się normalniejszego podejścia do samej siebie. I cierpliwości, i pokory.  To nie było łatwe. Czekałam na te wizyty jak na święta. Częstsze chodzenie do lekarza pewnie uspokajało bardziej. Oczywiście gdy tylko mnie coś niepokoiło od razu dzwoniłam do niego. Jak pisałam wcześniej miałam delikatne krwawienia chyba dwa razy, którymi kazał się nie martwić, obserwować. Uczyłam się nie panikować, oceniać sytuację racjonalnie - na miarę moich możliwości. Jednak były też i takie sytuacje, gdy nic niepokojącego się nie działo a niepokój się pojawiał. Ubzdurałam sobie coś i tak się męczyłam z tą myślą dopóki wreszcie nie nadeszła ta upragniona wizyta, po której nastawał spokój. Kiedyś pamiętam miałam właśnie taki dzień pełen dziwnych myśli. Leżałam sobie i przyszła do mnie Karolka. "Chcesz porozmawiać z Dzidziusiem?" - spytałam.
- Tak!
i Karolka zaczęła rozmowę:

- Cio się śtało? No cio się śtało? Halo!!! Cio się śtało??
(Aż się wystraszyłam)
A potem do mnie:
- Mówi, zie nić się nie śtało! :) :) :)
I tak Karolka zrobiła mi usg:)

Co było tak samo??
Ten ciężar.. że muszę być silna, że muszę walczyć.. że muszę być spokojna, muszę wytrzymać..
że muszę odrzucać złe myśli i nie pozwalać sobie na te zbyt dobre.
Te pytania.. czy panikować, czy nie panikować, czy coś mogę czy nie mogę, czy przesadzam, czy nie przesadzam...
Taki sam lub prawie taki sam ociężały stał się czas. Owszem byłam zajęta Karoliną, miałam zajętą świadomość a to jest nie do przecenienia, ale zaczęłam znowu odliczanie.. ile jeszcze? Który to tydzień? Ile bym dała, żeby był już.....

Pewnego zimowego dnia moja córcia powiedziała do mnie:
"Mamo, jestem z ciebie taka dumna!!" Pewnie był to zasłyszany przez nią zwrot, który powtórzyła automatycznie, ale oczy miałam mokre..
Chyba niczego bardziej nie potrzebowałam usłyszeć...

wtorek, 2 grudnia 2014

masz Dzidziusia?

Od samego początku mówiliśmy wszystko Karolce. Postanowiliśmy być zupełnie naturalni. Nie robiliśmy tajemnicy z tego, że jestem w ciąży, nie ściszaliśmy głosu ani nie egzaltowali zbytecznie (nie było wielkiego "wow" tylko zwyczajnie mówiliśmy o tym). Gdyby była starsza to z pewnością byłoby mi trudniej, nie mówiłabym jej o tym dopóki nie byłoby widać(?) Sama nie wiem. Pamiętam, że ona przyjmowała wtedy wszystko takim jakim jest i nie musiałabym jej też za wiele tłumaczyć, gdyby... gdyby coś poszło nie tak..

Wracamy do domu z podwórka i mówię do Karolki: idziemy już do domku, bo mama ma w brzuszku Dzidziusia i musi odpocząć. 
K: Masz?? Masz w brzuszku Dzidziusia? 
Ja: Mam. 
K: Masz? 
Ja: Mam. 
K: W brzuszku?? 
J:tak 
K: A mogę pogłaskać? :):):)

Przyjęłam taką strategię, że robię minimum tego co muszę na co dzień, i dużo odpoczywam, poleguję.  Na ile mi się to udawało? No cóż, starałam się, ale byłam przecież sama z dzieckiem w domu. Musiałam ugotować, coś sprzątnąć, podać jej jedzenie. Na dodatek Karolka zaczęła znowu się posikiwać. Odpieluchowaliśmy ją w wakacje i miała taki okres, że w ogóle nie było problemu, pięknie wołała, że chce siku. Jednak po jakimś czasie trudność jej sprawiało zawołanie na czas - była tak zajęta zabawą, że mówiła o sikaniu, gdy już była mokra. Musiałam ją przebierać kilka razy dziennie a przy tym wymyślałam przeróżne sposoby na to, by od nowa załapała (np. naklejanie naklejki za każde "złapane" siusiu ). Bardzo nie chciałam znowu ubierać jej pieluchy.

Jeszcze jedna mała-wielka zmiana. Z chwilą gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, musiałam przestać ją brać na ręce.  Wymyślałam różne sposoby na to, żeby sobie poradzić, ale generalnie musiałam po prostu wykazać się większą cierpliwością, gdy ona sama wspinała się do fotelika samochodowego, lub wychodziła po krześle na krzesełko do jedzenia. Jednak - najważniejsze - nie mogłam jej też spontanicznie wziąć na ręce gdy płakała, gdy się budziła nie w humorze, gdy po prostu chciałam ją przytulić w ramionach. Oczywiście robiłam to wszystko na siedząco, ale i tak brakowało mi tego. Jej na pewno też, ale zadziwiająco szybko się dostosowała. Czasem nam się wydaje, że coś tak trudno zmienić, tymczasem te bariery są w nas a nie w dzieciach.