TO CIĄG DALSZY PIERWSZEGO BLOGA - MOJEJ DROGI DO MACIERZYŃSTWA

(O ZAGROŻONEJ CIĄŻY, PORONIENIACH, STRACIE DZIECKA, WCZEŚNIACTWIE, CIERPIENIU I NADZIEI)

CO DALEJ?? CZY MOGĘ LICZYĆ NA JESZCZE JEDEN CUD??

niedziela, 30 listopada 2014

pierwsze wzruszenia

Pamiętacie "Kamienny Krąg"? Cztery mamy i sześć córeczek (teraz już siedem:)) w składzie: Mama Ewa i Hania, Mama Justyna i Emilka, Mama Ada z Zuzią, Tosią i Lenką - trojakami, no i  ja z Karolką i teraz też Majusią. Każda z nas - mama wcześniaka, lub wcześniaków; poznałyśmy się przy wspólnym odciąganiu pokarmu dla naszych pociech w szpitalu (stąd "krąg", a "kamienny" - od zastojów w piersiach, z którymi walczyłyśmy (prawie) każda osobno i wszystkie razem). Kontakt utrzymujemy do tej pory:spotykamy się czasem a  praktycznie codziennie piszemy do siebie na czacie.  Chciałam się podzielić z Wami naszym wspólnym wzruszeniem, gdy dziewczyny dowiedziały się, że jestem w ciąży:

Ja: Karolka wczoraj się modli: "dziękujemy za Dzidziusia" . Pomieszało jej się z proszeniem.

AdaA może Madziu jej się nie pomieszało :)))

Ja: No właśnie Adrianko kochana to był wstęp.. bo ona miała rację. Rano zrobiłam test, jestem w ciąży... Wróciłam do łóżka i sufit spadł na mnie tymi wszystkimi obrazami, przerażeniem.
Potem Karolka się obudziła, M. ja do nas przyniósł, znalazła moją rękę, zasnęła... Wcisnęłam mu test to ręki.. objął dłonią moją twarz i uśmiechnął się, nie dowierzał a potem oboje tak zastygliśmy... Karolka się obudziła i dała mi buziaka w nos... z nią będzie nam łatwiej...........

AdaBoże CUDOWNA WIADOMOŚĆ!!!!! Aż się rozbeczałam ze szczęścia!!!! Madziu trzymam mocno mocno kciuki, i będę się teraz codziennie modlić o to, aby było wszystko dobrze. Boże nie mogę w to uwierzyć chyba już 10 razy czytałam tą wiadomość Twoją!!! Ech Madziu. A jak mój Wojtek się ucieszył :)))))))))

JustynaO Boziu, Madziu!!! - cudowna wiadomość !!! Kilka razy już czytam, czy dobrze rozumiem....Z całego serca gratuluję, i tak się cieszę! I ja się popłakałam! I tak samo jak Ada, będę się o Was modlić, mocno trzymać kciuki! Tak się cieszę, Madziu! Chyba zwariuję ze szczęścia!!

EwaA ja uśmiecham się do telefonu....ręce mi się trzęsą, Boże błogosław! Madziu, i ja będę się codziennie modlić, Hania będzie się modlić. Cudowna wiadomość!!!! Madziu serdecznie gratuluje i wierze, że będzie dobrze.
Madziunia, wiem,że sufit spadł, wierze,wierze,wierze....mocno ściskam Was!
Buuuu....tez mi się buczeć chce....

(...)
Ja: Dziękuję Wam kochane. Chciałabym umieć się tak spontanicznie ucieszyć jak Wy. Muszę powiedzieć, że było by mi raźniej jakbyście dołączyły do mnie:) Także do roboty i "która pierwsza" ta ma u mnie najlepsze śliwkowe powidło z czekoladą! Obudziłam się dzisiaj z uśmiechem. Nie mogę uwierzyć że nie jestem sama tylko sobą.. znowu ogarnia mnie to uczucie niesamowitości. Boję się dziewczynki, bardzo się boję. Ale też zadziwiająco dużo spokoju w nas.. albo to tylko "dobra mina".. Lekarz w przyszłym tyg, mam nadzieję, że mnie przyjmie. Szalone to wszystko, nie mogę uwierzyć..
Powiem Wam w skrytości serca.. że wczoraj tak sobie chwilkę byłam sama z moja Nowością w brzuchu i powiedziałam: Moje Maleńkie Życie... w tej chwili już Cię kocham i ta chwila jest nasza, niezależnie od tego co będzie dalej...
(...)
Wczoraj miałam pierwszy napad lęku, ataku pytań na które nie ma odpowiedzi, zaczynających się na " a co jeśli..." Boje się tego, że nie będę mogła być dla Karoliny, że będę musiała dokonywać jakiś wyborów między nią a dobrem Maleństwa.. przez chwile bardzo chciałam być w tym stanie świadomości sprzed dwóch dni, ale potem było mi bardzo wstyd... Bardzo się staram po prostu żyć chwilą i nie wybiegać w przód... 
Poza atakami jestem spokojna i czuję że zaczynam promieniować ŻYCIEM!

wtorek, 25 listopada 2014

Pierwszy Prowadzący

A więc jestem w ciąży... Ciąża piąta, poród trzeci - tak to brzmi w medycznym języku.
W moim sercu też wydźwięk tych słów zaczął się zadamawiać: jestem w ciąży, jestem w ciąży, jestem w ciąży... Co to będzie? Jak my sobie poradzimy z naszą Karolką i tym co nadejdzie nieuchronnie: leżenie, hospitalizacja, nie wiadomo jak długo i co jeszcze?? Wyobrażałam sobie to wszystko, co może się wydarzyć, i nie umiałam się w tym odnaleźć. Przecież wiele się zmieniło: mieszkamy względnie daleko od centrum miasta, od lekarzy, szpitali, poza tym jest Karolka, którą ja się opiekuję, gdy mąż jest w pracy - jak na razie nie było lepszych rozwiązań. Poza tym okazało się, że mam infekcję (GBS).. kurcze no! Byłam na siebie zła, że nie zrobiłam posiewu wcześniej, że się nie przeleczyłam, choć miałam logiczne wytłumaczenie - czekałam przecież na marzec. Ale jak szyjka znowu mi się zacznie otwierać?? Tyle pytań..
Jak nietrudno się domyślić u lekarza zjawiłam się prawie natychmiast. Byłam w szóstym tygodniu, jeszcze nie było widać bicia serca. Ustawiliśmy leki, ustaliliśmy plan działania. Poza tym Pan doktor swoim podejściem uspokoił mnie przy każdej wątpliwości:1) brałam lekarstwa gdy jeszcze nie wiedziałam, że jestem w ciąży - kazał mi się tym nie martwić, jak tylko nas coś zaniepokoi to będziemy robić badania; 2)mam gbs-a - powiedział, że teraz co druga kobieta ma i że przed porodem się tylko podaje antybiotyk. Ale mi się otwiera szyjka??? Ale będę miała szew!
Poza tym powiedział ze spokojem, że może się teraz pojawiać krwawienie, które o ile będzie niewielkie i zacznie przemieniać się w brudzenie, to nie należy się zbytnio przejmować i zawsze mogę dzwonić!
Rzeczywiście pojawiało się krwawienie i dzwoniłam do niego, ale zawsze było tak jak przewidywał: było krótkie i niegroźne. Zachowywałam spokój, aż byłam sama zdziwiona ( w poprzednich ciążach byłabym od razu w szpitalu). I to była ta druga strona medalu, ten dziwny spokój, który dawał mi lekarz ale też a raczej przede wszystkim spływał on na mnie prosto z Nieba. Mówiłam Mu: Panie Boże, skoro tak pięknie znowu poczęło się nasze dziecko, skoro ewidentnie nam w tym pomogłeś i miałeś swój pomysł na ten Cud, to proszę.. Ty w pierwszej kolejności prowadź moją ciążę, prowadź...

wtorek, 18 listopada 2014

pierwszy dzień dalszej części naszego życia

Potem razem gapiliśmy się w sufit. Nie było eksplozji radości, było zdumienie, zawieszenie i strach, że nie jestem jeszcze wystarczająco przygotowana, że brałam leki, że jeszcze tyle miałam w planach do zrobienia.
Jedliśmy śniadanie w milczeniu, pogrążeni w myślach. Karolka tańcowała między nami jakby nigdy nic. M w końcu przerwał ciszę:
- Niesamowite jak wszystko się nagle zmieniło - ale inny dzień.
- Tak..

Była sobota. Pojechaliśmy do miasta, bo chciałam od razu zrobić posiew. To było badanie,które odłożyłam na potem a teraz tak bardzo bałam się infekcji.
Potem pojechaliśmy do teściów. Siedziałam pogrążona w myślach, a teść pytał czemu się nie cieszę.
Czy się cieszyłam?? Sama nie wiem jak określić to uczucie. Znowu ogarnęła mnie niesamowitość tego co się wydarzyło. Musiałam CUDEM mieć owulację po miesiącu. Tyle myśli kotłowało mi się w głowie.
Wzięłam do ręki jakąś gazetę codzienną, leżała na stole. Pierwszy nagłówek jaki przeczytałam:
>>Przeżyta tragedia nie chroni cię przed następnymi.<< (tak mniej więcej to brzmiało). Oblał mnie zimny pot.
I wiecie, wtedy pierwszy raz udało mi się urwać złe myśli, bo odłożyłam pędem tą gazetę i pomyślałam:  a ja napiszę kiedyś artykuł o tym, że przeżyty cud nie wyklucza kolejnego! Narodziła się nadzieja.

niedziela, 16 listopada 2014

spadający sufit

To było nad ranem,wszyscy spali. Serce dudniło we mnie jak ogromny bęben. Pierwsza myśl? Przecież ja zażywałam ibuprom i aspiryne... Gdzieżbym pomyślała. 
Wróciłam do łóżka. Sufit spadł na mnie tamtymi obrazami... przerażeniem... strachem... Boże i co teraz??? Co teraz z nami będzie??
Gniotłam w ręce ten test i nie mogłam uwierzyć. Nie wiem jak długo tak leżałam sama ze swoimi myślami, ale w końcu Karolka dała znać ze swojego pokoju, że już nie śpi. M wstał i przyniósł ją do nas. Wtuliła się we mnie. Z nią nam będzie łatwiej - pomyślałam. A potem wsunęłam test w rękę mojego męża....

ps. A skoro wiecie już że end będzie happy napiszę jeszcze, że wzruszam się dziś wspominając tamtą chwilę sprzed roku i patrząc na jej pucatą buźkę przyssaną do mojej piersi, jej rączki zaciśnięte razem jakby modliły się o mleko. Cudowne jest jej istnienie.

środa, 12 listopada 2014

modlitwa Karolinki

Chcieliśmy bardzo pojechać w góry z Karolinką, ale wciąż coś stawało nam na drodze: jej choroba, beznadziejna pogoda i tak dalej. Poza tym byłam chora - przewlekle, wciąż miałam katar i problemy z zatokami. W górach byłam ze szwagierką, udało nam się wyrwać, dzieci zostawić chłopakom - cudny jesienny dzień, mogłam się trochę "naładować" górami. A potem byłam chora: aspiryna i ibuprom zatoki...

Pewnego wieczoru na koniec naszej wieczornej modlitwy Karolka powiedziała: i dziękujemy za dzidziusia.. Wymieniliśmy spojrzenia z M. i uśmiechnęliśmy się do siebie. Pomyliło jej się z proszeniem:) Jednak dla mnie był to impuls do tego, żeby rano zrobić test, choć oczywiście traktowałam to z przymrużeniem oka - to byłby jakiś cud, żebym po miesiącu miała znowu owulacje - niemożliwe.
Tymczasem Karolka miała rację...


niedziela, 9 listopada 2014

przyszła "półrocznica"

  I jeszcze jedno: żeby móc zastanawiać się nad kolejnym dzieckiem, gdy jest się rodzicem po przejściach, trzeba być w miarę wypoczętym. Ja czułam, że już nabrałam sił na nowo, że odpoczęłam już trochę od tego tematu, lekarzy, lekarstw i wszystkiego, co z tym związane.
3 października dostałam okres. Wielkie wydarzenie, biorąc pod uwagę fakt,o którym już pisałam - że mam okres co mniej więcej pół roku. Super - pomyślałam, no to mam teraz parę miesięcy na to, żeby sobie wszytko "poukładać", trochę się przygotować i akurat mniej więcej w marcu może by się udało. Zamierzałam poczekać do tego kolejnego okresu, a więc ewentualnej owulacji, bez żadnej interwencji, tzn bez wspomagania owulacji lekami, na pełnym luzie. Lekarz dał nam czas do końca roku, a ja do tej kolejnej owulacji. To byłby dobry czas - tak myślałam. Akurat wyprawiłabym Karolkę do przedszkola w połowie ciąży, może udałoby nam się to jakoś ogarnąć.
W naszych wieczornych rodzinnych modlitwach zaczęliśmy też nieśmiało prosić o dzidziusia...

wtorek, 4 listopada 2014

ty zrób krok, ja ci pobłogosławie

Zeszła środa, tj. 29 październik.
Wstaję o 5:30, Maja razem ze mną a miałam nadzieję, że pośpi jeszcze pół godziny, żebym mogła wszystko idealnie poukładać przed wyjazdem. Maja - moje drugie.. e przepraszam, moje piąte dziecko (a może nawet siódme, biorąc pod uwagę, że dwa pierwsze poronienia były jakoś tam związane z podejrzeniem ciąż bliźniaczych) -jak się pewnie domyślacie Happy End mojego "ciągu dalszego" -  miała kontrolę pediatryczną w klinice.*
Wszystkie okoliczności kusiły mnie, żebym została: mgła, zimno, katar Mai i mój strach, że będzie płakać w samochodzie (nielubi jeździć), makabryczna godzina i makabryczne korki w mieście i jeszcze mój mąż, który poddał mi taki pomysł, czym mnie mocno "zbił z tropu". I prawie się poddałam... ale nie, spróbuje, pojadę ( to w ramach ćwiczenia swojej odwagi). Krótkie wezwanie kogo trzeba : Pod Twoją obronę...
I pojechałyśmy.
Jakimś cudem Maja zasnęła, pokwękała tylko trochę. Korki straszne już przy wjeździe do miasta. Maja się obudziła w samym ich środku, no może już trochę za połową. O rany.. Myślałam: po co ja się upierałam, jak ja się wygrzebie z tych korków, co zrobię jak Maja zacznie płakać (płakać?? wyć!!!).
Jakimś cudem Maja nie płakała.. Pokwękała tylko trochę aż wreszcie wyjechałyśmy poza najgorszy korek. Potem - jakimś cudem - parę sprzyjających zielonych świateł i od razu wchodzimy do gabinetu:)Byłam w szoku.

I chyba o to chodzi, żeby zrobić ten krok do przodu. Pan Bóg tylko na to czeka - resztę "zadziała" jeśli będzie chciał. Tytuł tego posta to ostatnio moje motto. Wszystkie przedsięwzięcia, które odkładam w czasie z lenistwa lub lęku chcę po kolei porozpoczynać tymi "pierwszymi krokami" a potem pozwolić się prowadzić. I tak właśnie było z naszą decyzją o kolejnej próbie zajścia w kolejną ciążę. Dlatego nie było tak boleśnie, przerażająco i smutno. Było zwyczajnie.

*Happy End "ujawniam", bo i tak nie dałoby się go ukryć przed Wami. I jeszcze zagadka: po czym poznać, że na zdjęciu, które umieściłam przy poście "dwa latka" jest z nami Maja :)

sobota, 1 listopada 2014